Tak, Zwyklaczek zwany Jerzykiem, najbardziej miziasty, najgrzeczniejszy, najgłośniej rozmruczany z Diobłów. Rodzeństwo zabijało muchy na szybie, a on się przytulał, do ludzi i do kotów.
Złośliwy chichot losu - ciągle mu powtarzałam, że gdyby nie ilość rezydentów, na pewno by został. Ale na pewno znajdziemy mu najlepszy domek na świecie. I widać miał zostać, został...
Mam piękną sesję foto, zrobioną przed jego chorobą przez MartaG. I nie zdążyłam powiesić zdjęć szczęśliwego, zdrowego Zwyklaczka, warczącego nad miotełką z piórek.
I jest tak, jak pisze skaskaNH - cały czas mam irracjonalną nadzieję, że to jednak co innego. Chociaż wszystkie objawy i badania nie pozostawiają złudzeń.