Witam. Mimo że jest to wątek o szpitalniakach, to znowu muszę napisać o kotach z byłej drukarni na ul. Kraszewskiego. Dowiedziałam się, że w ciągu dwóch tygodni umarły tam dwa koty (te, które afiain wiozła do lecznicy). Koty zniknęły na dwa dni - jak wynika z relacji pani, która dokarmia, potem przyszły w miejsce dokarmiania na ogródek z tyłu bloku, aby tam w ciągu 2 godzin umrzeć. Miały matową sierść, wypadającą wręcz, miały biegunkę i siedziało na nich mnóstwo much. jest to straszne znam te koty od małego. Koty ostatni raz widzieliśmy jakieś 1,5 tygodnia temu - miały apetyt, nie było nic po nich widać, że coś im jest. Najpierw zniknął Bengal, a potem ten drugi, Gnojek
Nie było ich, ale myśleliśmy, że to przez tę pogodę, straszne ulewy były przecież. No ale niestety w środę dowiedzieliśmy się o śmierci Bengala, dzisiaj o śmierci drugiego
To już czwarty kot, który zmarł tam w tym roku. To na pewno trucie, co roku się tam tak dzieje, nawet kilka lat temu był okres, że nie było tam żadnego kota! Nie wiem, czy nie kojarzyć tych śmierci ze śmiercią kotów z ul. Powstańców no i właśnie psychiatryka...? I co teraz robić? Dodam, że teraz regularnie pojawiają się głównie Ryczący Szarak, Chłopczyk, Dziewczynka, Wiewiór - to te bardziej udające człowiekowi, ta bez ogona pojawia się nieregularnie, Szpieg - czarny kocur kursuje pomiędzy Wysoką a Kraszewskiego, a trzy pozostaje - są dzikie, Chińczyk też kursuje tak jak Szpieg - na drukarni pojawia się nieregularnie, Nowa - kotka karmiąca, megadzika, wyniosła się stamtąd przed porodem, a ostatni też nie za często jest tam widywany. Może ktoś ma pomysł, co robić? Szkoda mi ich, to takie kochane koty. Gdy się je już pozna, to naprawdę się w nich nie da nie zakochać... Co robić?