czwartek schronisko w Jeleniej Górze
Jechałam tylko po te psy, ale w głębi duszy wiedziałam, ze zadam to pytanie, sama siebie oszukiwałam, że bedzie inaczej, że to poprostu już niemożliwe, rozum wie swoje, serce czasem podejmuje decyzje zupełnie odmienne, których rozum nie potrafi zrozumieć i powstrzymać.
Nie chcąc jednak, wzbraniając się przed tym pytaniem w końcu je zadałam, niekontrolowanie, bo w głębi serca i tak wiem, że pomimo przepełnienia, różnych braków nie bede potrafiła postąpic inaczej.
"Czy jest tu kociarnia?"
"Tak jest"
"Mam nadzieję, że nie macie kociaków...pauza, wyczekiwanie, napięcie, Nie, nie mogę"
"Właśnie jednego przyniesiono, zabrany z piwnicy, bardzo miauczał"
"Chcę go zobaczyć"
Pomieszczenie metra na metr, ściana klatek, metalowych, smród, zimno, ciemno, kilka chorych kotów i on, krzyk małej kuleczki rozdziera serce i już nie myślę, mechanicznie otwieram drzwiczki metalowej klatki i wyciągam Jego, wkładam pod kurtke ku osłupieniu młodego człowieka z obslugi
"Zabieram Go"
Odwłowiony z komórki malutki Julian, płakał pewnie za mamą, ktos zabrał Go io zawiózł tam, nie mogłam postąpic inaczej, niei próbuję zrozumieć, jest i już bo inaczej się nie dało. Uratował Go Krzyk Wolności, mały wojownik smacznie juz śpi przytulony do zastępczej mamusi, uratowany od koszmaru metalowych klatek schroniska...
p.s-wraz z Juliankiem przyjachało jego trzech towarzyszy niedoli, tylko tylu udało się nam uratować, dwa psiaki są już w wawie, w Łodzi z Juliankiem jest jeszcze dalmatynka Lena