To i ja coś dorzucę w temacie lecznicy przy Grunwaldzkiej, a długo tam jeździłam bo mam najbliżej.
Kiedyś zaginął mój kocurek. Wrócił sam, po trzech czy czterech miesiącach. Strasznie chudy, co w tej sytuacji nie wydało mi się dziwne. Pojechałam na przeglad - wszystko ok. Żadnych badań, bo oni nigdy nie proponują badań. Długo nie trwało, z kotem zrobiło się naprawdę źle, wet stwierdził niewydolność nerek i zaproponował uśpić kota. Nie mogłam uwierzyć - tak nagle, a przedtem było wszystko ok? Pamiętam, że prosiłam o zbadanie moczu (wówczas kompletnie nie znałam się na chorobach nerek), wet powiedział, że jeśli nalegam to mam nazajutrz przyjechać, on pobierze mocz POD NARKOZĄ (przy niewydolności nerek ) i że mam się zastanowić czy wybudząć kota bo on jest pewien co te wyniki pokażą. Ani słowa o badaniu krwi (później zresztą, przy innym kocie, usłyszałam "badanie krwi nic nowego nie wniesie niż badanie moczu a tylko pani niepotrzebnie zaplaci"), ani słowa o kroplówkach, żadnej próby ratowania kota...
Wąsiczek odszedł tego samego wieczoru...
Długo nie trwało, Krawacik mi zaczął być podejrzany, też mi nic wcześniej nie podpadło, bo on zawsze był drobniutki i bardzo chudy, ja sama, kompletny laik, sugerowałam wetom że to może być to samo a oni nie wiedzieli co kotu jest. Oczywiście znowu żadnej propozycji badań, wet dał Krawacikowi jakieś zastrzyki (ciekawe na co? ) i tyle.
Straciłam drugiego kota...
Z Kitą też wtedy jeżdziłam dość często
Na szczęście trafiłam do innego weta (szkoda że nie wcześniej...).. Zdiagnozował przewlekłą niewydolność nerek. Kita, odpowiednio leczona, trzymała się dzielnie aż przez dwa lata.
Na Grunwaldzkiej nie miała by takiej szansy...