Rysię mam od lipca, to znaleziony, zagłodzony dorosły kot, którego pochodzenia nie znam.
Obecnie planuję zajść w ciążę i wszelkie możliwe badania już wykonałam, ale dziś lekarz wystraszył mnie toksoplazmozą. W zwiazku z tym, iż pracuję z ptakami, rok temu badałam się-wyszło ujemne. Uff.
Choroba nie jest mi obca, jestem biologiem, jednak zaczęły mnie dręczyć pewne obawy. Czy obecność w domu kota jest realnym zagrożeniem dla kobiety w ciąży? Teorię znam i wiem, że ewentualne zarażenie toksoplazmozą jest niebezpieczne dla płodu, ale czy przy zachowaniu higieny (unikaniu sprzątania kuwetki, niepozwalanie kotu na lizanie po twarzy, itd.) mogę mieć pewność, że się nie zarażę?
Lekarz kazał dosłownie: "wyeksmitować kota". Ale na to nie zgodzę się za nic na świecie!
Chciałam wcześniej przebadać kota czy nie jest nosicielem, ale wet powiedział, że korzystniej jest przebadać siebie. Są to podobno bardzo kosztowne i kłopotliwe analizy. Być może Któraś z Was miała podobny problem - będę wdzięczna za konkretne informacje