Tak ogolnie to je kocham do szalenstwa. Wariatka
Wszystko jestem w stanie im wybaczyc ale jest JEDNA rzecz ktora powoduje ze przez chwile ich nie lubie.
Moje koty przynosza z balkony ptaki. Cićka zwlaszcza, jest w tym swietna, raz nawet zlapala jaskolke - nie mam pojecia jak, bo jaskolki przeciez nie przysiadaja na balkonie tylko lataja w kolko...
Raz wydarlam jej wrobla.
Raz jaskolke.
Oba byly martwe - przebolalam to jakos, trudno kot to drapieznik.
Niedawno moja mama zadzwonila z pracy roztrzesiona, ze przyniosly do pokoju zywego ptaka, ktory im uciekl i szamotal sie po pokoju, az w koncu na jej oczach go ukatrupily. Uciekla stamtad a jak wrocila, zostala tylko mala kupka piorek.
Ale dzis rano... to bylo przegiecie. Uslyszalam pisk, jednoczesnie znajome "warczenie" kota ktory cos upolowal i nie zamierza sie dzielic.
Cićka siedziala pod lozkiem z sikorka w gebie, ktora darla sie okropnie.
Udalo mi sie ja zlapac i odebrac ptaka, ale zaraz tego pozalowalam. Sikorka byla ZYWA a z dziobka kapala krew. Bylam w autentycznym szoku, nie wiedzialam co zrobic, przeciez nie dobije ptaka wlasnorecznie!!
Mama mowi zebym ja rzucila z balkonu, mieszkmy wysoko...
To bylo straszne. Pomyslalam, lepsza taka smierc dla sikorki niz umieranie w meczarniach...
Sikorka pofrunela!!! ale watpie czy przezyla, poleciala w strone drzewa, mysle ze to raczej byl szok i adrenalina i na pewno umarla w koncu.
W takich chwilach naprawde nie lubie moich kotow.
I dobija mnie mysl, ze gdybym ja zrobila sie taka mala jak ta sikorka, skonczylabym jak ona...
Napiszcie cos zebym poczula sie lepiej.