W końcu wieści z „frontu”.
Minął miesiąc i jeden dzień odkąd Maja trafiła do mnie do Krakowa (jak trafiła do mnie to była jeszcze Pchełką ). Wszystko dzięki Carmelli i Berni, które koteczkę zgarnęły z ulicy i dały tymczsowy domek.
Zakocenie przebiegło bez żadnych dramatów, na szczęście nie mam żadnych strasznych historii do opowiadania
.
Pierwsze kilka dni oczywiście były lekko stresującce. Ja z Majuchą postępowałam jak z jajem, bo to nie dość że bida – znajdka (choć już wychuchana przez Berni i Carmellę) to jeszcze w dodatku świeżo po sterylce. No i niestety po trzech dniach przestała mi się podobać jej ranka i musiałyśmy iść do weta. Okazało się, że na małym fragmencie rany teoretycznie rozpuszczalne szwy kompletnie się nie przyjęły i tylko przeszkadzały w gojeniu. Ale jak miła pani wet wycięła nam paskudne wystające niebieskie nitki, to szło już tylko ku lepszemu.
Maja to najmniej problemowy kot, jakiego znam. Nie dostarczyła jeszcze żadnego powodu, żeby się na nią choć troszkę pogniewać. Jest ślicznym, bezproblemowym, słodkim kotulkiem. Uwielbia człowieka. Kiedy ja wychodzę do pracy Maja od razu przenosi się do pokoju mojego współlokatora, tylko po to, żeby położyć się gdzieś na dywaniku i podrzemać obok jakiegoś ludzia. Jest bardzo komunikatywna, pomiaukuje, pomrukuje i czeka na odpowiednią reakcję (czyli nałożenie w michy albo latanie z piórami na patyku po całym mieszkaniu
). Uwielbia głaskanie i kolankowanie. Każdą noc śpi obok mnie na poduszce. Niestety nie przesypia całej nocy i nad ranem mam małą polkę-galopkę w pokoju. Ale nie można się przecież gniewać z takiego błahego powodu na kotka. Ja z przyjemnością patrzę na to brykanie. Bo przez pierwszy tydzień Majcia była aż za spokojna. Tylko drzemała i wystawiała brzucho do miziania. Więc jak zaczęła mordować myszki i ganiać za patykiem z piórkami, to odetchnęłam z ulgą – brykający kot to kot zdrowy i zadowolony!!!
Po kilku dniach Maja odzyskała też apetyt. I to z nawiązką. Nie miałam serca (dalej nie mam) czegokolwiek jej odmawiać, więc michę ma Maja ciągle pełną. No i przytyła mi troszkę futrzasta panienka
. Za to niesamowicie poprawiła jej się sierść. Dosłownie z dnia na dzień w miejsce matowego puchu pojawiła się mięciutka i błyszcząca sierść, gęsta i puchata. Aż przyjemnie popatrzeć na kota (mam nadzieję, że po obejrzeniu kilku zdjęć potwierdzicie moje zdanie, że przyjemnie patarzeć
).
Po tych kilku tygodniach ja i Maja jesteśmy już prawdziwymi kumpelkami: razem śpimy, razem się bawimy, mamy już swoje własne rytuały. No nie owijając w bawełnę – straciłam głowę dla Majci. Jestem totalnie zakochana w jej brzoskwiniowo – morelowym nosku, w jej niesamowitych uszach z baaaardzo dziko wyglądającymi pędzelkami, w piegowatej mordce (ona naprawdę ma piegi !!!), za słodki charakter.
No dość gadania. Poniżej zdjęcia Majci, jakie udało mi się zrobić pożyczoną cyfrówką. Miłego oglądania
.
http://upload.miau.pl/1/27987.jpg
http://upload.miau.pl/1/27990.jpg
http://upload.miau.pl/1/27991.jpg
http://upload.miau.pl/1/27992.jpg
http://upload.miau.pl/1/27993.jpg
http://upload.miau.pl/1/27994.jpg
http://upload.miau.pl/1/28142.jpg