Witam!
Jestem pierwszy raz na tym forum jako uzytkownik ale poczytalam juz sobie conieco.
Nie wiem czy mam sie pochwalic czy pozalic, ale od 2 tygodni jestem 'mama' Szeryfa (a raczej Sheriff'a). W srode Szeryf skonczy 5 tygodni.
Poznalismy sie u weta. Bylismy odebrac 2 nasze frecie Indi i Sangrie z kastracji i zawiezc kolejnych dwoch freciorkow (Malutkiego i Albina) na szczepienia. Zaraz po nas przyszla do weta pani z jakims malym stworzonkiem w pudelku. Dodam ze zawsze z mama marzylysmy o rudym kocie z niebieskimi oczkami, ale mamy psa, ktory wszystkie kotki odstawial pod drzwi wyjsciowe. Owa pani wyciagnela po chwili z kartonu cos rudego w niebieskim polarkowym kocyku. Popatrzylam i westchnelam tylko, sadzac ze pani sie spoznila i to cos rudego nie zyje.
Przesiadlam sie blizej, bo po dluzszej chwili obserwowania stwierdzilam ze to kociak i ze chyba zyje. Zaczelam go glaskac i lamanym angielskim pytac o kociaka. Pani powiedziala ze znalzla go rano, ze matka go porzucila, ze gdzies szla a on siedzial w 1 miejscu przez kilka godzin, wiec go wziela. ze go sobie zatrzyma albo odda do adopcji jak wydobrzeje. w tym czasie maluch otworzyl oczy i popatrzyla na mnie. Mimo ze mial na oczach 3 powieke przebijal sie przez nia niebieski odcien. Moj pan zauwazyl to i zareagowal jak ja. Od razu wiedzielismy ze to Szeryf na ktorego tyle czekalismy. Probowalismy namowic pania, zeby go nam dala ale ta byla uparta i nie bardzo chciala go oddac.
po wizycie u weta czekalismy na ta pania pod lecznica. gdy wyszla byla juz bardziej przyjazna Powiedzialam ze zawsze marzylam o tym kocie, ze moge go wykarmic i sie nim zaopiekowac. pani zapytala czy nawet jesli musi brac leki bo jest b. chory. a ja zdecydowanie TAK! Wcisnelismy pani na sile karteczke z naszym numerem telefonu. i tyle go widzielismy. Okazalo sie ze ma niesamowita inwazje pchel (jak sie go dotknelo to zostawaly na dloni), zapalenie w oczkach dlatego ma zasunieta 3 powieke, koci katar (tutaj nazywany kocia grypa), jest za maly zeby jesc miesko i trzeba go co 2 godziny karmic. pani powiedziala ze sama sie upora i poszla.
Ciagle o nim myslelismy. sadzilam, ze go wiecej nie zobacze.
po 3 godzinach (ok. 23:30) owa pani zadzwonila do nas, czy jeszcze chcemy tego pchlarza, bo jej koty go nie akceptuja, chca go najchetniej zabic i wogole same problemy z nim ma.
Umowilismy sie ze za godzine przyjedziemy. i przyjechalismy!
Pani, Celine widac bylo ze kocha koty i ze z tym malcem na naprawde klopoty. Wzielam go na rece i juz nie puscilam. caly sie ruszal od pchel. mial je wszedzie! jednego wieczoru zabilam na nim 60 pchel! caly byl sklejony ich odchodami (ja sadzilam ze to jaja, glupota az razila, ale na szczescie mialam kontakt przez GG z Pania Maria z kociego azylu w Konstancinie pod Wa-wa, ktorej pomoc jest po prostu nieoceniona i za ktora bardzo dziekuje). Kociak miescil mi sie na dloni. Dostal od weta antybiotyki i Frontine.
Cala pierwsza noc siedzialam i tluklam pchly. Po Frontline'ie byly juz otumanione wiec w miare latwo sie je lapalo. Wyczyscilam mu uszka, oczy, powycinalam koltuny z ropy z oczu i nosa.
Po kilku dniach pojawil sie problem. Mimo ze karmilismy go Lactolem (preparat mlekozastepczy dla kotow) Szeryf sie nie zalatwial tzn nie robil kupy. jego brzuch przypominal kamien. Gdy u fretek tak by sie dzialo to w 4 dni by dawno zeszla a tyle wlasnie sie nie zalatwial. Zadzonilismy do weta i pielegniarka powiedziala nam zeby sie nie martwic, ze to normalne ze gdy kot zaczyna jesc to ma takie problemy. Pani Maria wyjasnila mi ze to dlatego ze natura kaze mu sie ukrywac jak nie ma matki i nie pozostawiac po sobie sladow.
Kociak bawil sie normalnie, tylko ten jego brzusio byl coraz twardszy. kilka godzin dziennie go masowalam ale to nic nie dawalo. w koncu gdy przy kazdym dotyku zaczynam drzec sie ile sil znowu zadzwonilismy do weta. kazal kupic dziecieca lewatywe i mu zrobic. miala zadzialac za 30 minut. nie zadzialala. po godzinie bylismy juz u weta. dostal druga lewatywe i jakies 30 ml oleju, krzyczalam na weta ze ma go odrobaczyc, bo moze mu jelitka robaki zapchaly. nic... dopiero po kolejnej dobie sie zalatwil! Weszedl do kuwety, pokopl troche i zaczal sie drzec w nieboglosy. siadlam przy nim i pocieszalam go.
Teraz dostal zapalenia uszu, ale jest calkiem dobrze.
Mam nadzieje ze wiecej problemow nie badzie. Ma prawie 5 tygodni, dzisiaj zaczal reagowac na swoje imie. Buszuje ile wlezie! nie umial wchodzic na lozko wiec przystawilismy mu drabinke z materialowej fretkowej budy spi z nami, choc to nieco uciazliwe bo zachciewa mu sie polowac w nocy.
Przybyl do nas bez licencji na chodzenie i gryzienie. teraz biega, mruczy i zagryza wszystko, szczegolnie moje buty (moze nie powinnam mu pozwalac?). Fretki w miare go zaakceptowaly: samce go chca zabic, ale samice go bronia, czyszcza, zaciagaja do swojej norki.
zaczal jesc rozmoczonego hill'sa dla kociat i kurczaka. dokarmiam go troche mlekiem ale juz niechetnie je. problemy z jelitkami juz nie wystepuja.
Mam wymarzonego kota, choc przeszlismy spory kawalek trudnej drogi. gdy byl mniejszy i grzeczniejszy (pierwszy tydzien prawie sie nie ruszal) chodzil z nami na wycieczki nad ocean w moim plecaku. Mam nadzieje, ze teraz juz bedzie tylko lepiej. Teraz akurat szukamy nowego domku. Planujemy zbudowac mu wielki drapak z zabawkami i hamakami do spania.
Szeryf jest dla nas usmiechem losu. Mam nadzieje ze Wasi pupile sa tym samym dla Was i ze nie zanudzilam Was na smierc. Dla rozrywki zdjecia Szeryfka: http://galeria.fretki.org.pl/details.php?image_id=16852
Pozdrawiam i zasylam serdecznosci:
Myka