Misiunia i Zuzannę pochowałam w ogródku przydomowym mojej siostry. Prawdopodobnie ludzie, którzy się tam później sprowadzili, mogli przy przekopywaniu ogródka znaleźć kosteczki... ale wtedy nie mieliśmy innych możliwości.
Myszę pochowałam w Koniku, miałam też szczery zamiar dołączyć do niej w odpowiednim czasie Burcyszkę. Ale kiedy przyszedł ten czas, czułam się jeszcze tak sponiewierana po śmierci Mamy, że nie miałam siły na tak długą wyprawę i zawiozłam futrzastą do weterynarza. Zresztą kazałam bardzo dokładnie sprawdzać, czy rzeczywiście nie żyje, bo cały czas mi się wydawało, że to niemożliwe. Potem zresztą czułam się jakoś dziwnie, bo wetka po prostu wsunęła ciałko do takiego wielkiego worka, widać mieli identyczne niezależnie od rozmiaru zwierzaka. I nie mogłam pozbyć się uczucia, że kota ocknie się tam, całkiem sama i przerażona. Z Myszą byłam całkiem pewna, bo właściciel cmentarzyka
zapomniał, że się ze mną umówił, i jeździłam dwa razy
Ciałko zaszyłam w stary, miękki ręcznik, bo w Koniku chowa się bez żadnych sztucznych "opakowań", żeby mogło się naturalnie rozłożyć.
Nie zależy mi specjalnie na miejscu do odwiedzania, moje koty żyją w pamięci i na zdjęciach. Chodzi tylko o to, żeby nie załatwiać tego całkiem byle jak, nie wyrzucić na śmietnik czy coś, bo to nie zepsuty mebel, tylko "pojemnik" po kimś, kogo się kochało.
pstryga pisze:Pochowanie zwierzaka na Psim Losie to 250 zł. Z transportem 300. Utylizacja u weterynarza koszt 300 zł.
Ja za grobek Myszy w Koniku płaciłam 200 zł (no, to było 5 lat temu). Prawdę mówiąc byłam tam tylko parę razy, bo dla niezmotoryzowanej jednostki, z drugiego końca Warszawy, to wyprawa na pół dnia, i możliwa tylko w pełni lata.
U weterynarza zależy od wielkości zwierzaczka. Za Burcyszkę zapłaciłam 50 zł.