Jak w tytule. Miałam okazje porównać styl pracy dwoch lecznic, w ktorych były kastrowane moje koty.
W pierwszej, gdzie kastrowaliśmy Milusia, pełny naturalizm: operacja odbywała się w naszej obecności, jajek nie golono, nici były zwykłe (takie z naturalnego materiału) i dostaliśmy niewybudzonego kota.
W drugiej (kastracja Maksia) - byliśmy z kotem do momentu kiedy zasnął a potem nas wykopali na godzinę. Po powrocie dostaliśmy wybudzonego kota z ogolonymi resztkami pomponów, szwy były rozpuszczalne (plus informacja, ze po 3 dniach mozna je ewentualnie wyjąć), do tego tabletka przeciwbólowa (o smaku suchej karmy, kot sam pożera) do podawania co 12 godzin, próbka suchej karmy dla kastratów i długa pogadanka o tym, jak kot się będzie czuł w najbliższych dniach, kiedy dawać papu, co grozi kastratom (otyłość i problemy urologiczne).
Maksiunio wczoraj dużo spał i się zataczal ale narkozę zniósl o wiele lepiej niż Miluś, tylko raz odlał się na podłogę, a raz obsikał Alyena kiedy spali. Dziś już jest jak nowy - skacze po nas i męczy o michę. Zaczęłam mu wydzielać, bo wet powiedział, ze mamy spaślaka. Milusiowi chyba tez obetnę przydział, bo zaczyna wyglądać jak gruby ratlerek - smukłe łapki i brzuszek jak balonik.