Powiem tak - jeśli udałoby się Wam do tego Gdańska dojechać (pod wszelkimi względami) - to poszłabym za radą Never.
Oczywiście - najpierw wysyłając dokumentację i rozmawiając z wetem co może zaproponować w Waszej sytuacji. Bo różne nowotwory różnie reagują na różne metody leczenia - mięsaki niestety nie są tu za bardzo łaskawe
Możliwe że potwierdzi zdanie wetów warszawskich.
Ale w tym leczeniu nie chodzi o zupełne wyleczenie (poza amputacją), nawet spacyfikowanie guza by na kilka miesięcy choć odpuścił, poprawił się komfort życia kocurka, zszedł obrzęk z łapy - jest to gra warta świeczki a na pewno rozważenia.
To prawda, widziałam jej kotkę przed zabiegiem, nie wiem jakie będą efekty długofalowe zabiegu - ale tuż po nim wygląda dużo lepiej niż przed, ten onkolog tak zrobił to co miał zrobić, w miejscu niesamowicie delikatnym, że naprawdę, chylę czoła.
Najmniejszy obrzęk guza spowodowałby wiele złego ze względu na jego umiejscowienie - a kotka ktora dosłownie już wchodziła na tęczowy most (guz rósł błyskawicznie i był bardzo duży) - w chwili obecnej wygląda bez porównania lepiej. Bez zabiegu - dziś by już nie żyła. Zareagowała pięknie, guz ewidentnie przestał rosnąć i zaczął się zmniejszać. Na jak długo? Nie umiem powiedzieć.
Nie mam pojęcia czy guz Twojego kocurka nadaje się do tego samego leczenia (podaje się chemię bezpośrednio w guz), czy może operacja jednak wchodzi w grę - wielkość zmienionej tkanki nie musi odpowiadać wielkości guza - jeśli jest możliwość konsultacji on line i zdobycia jeszcze jednej opinii - warto by to zrobić.
Nie macie wiele do stracenia. Bez podjęcia jakichś działań - jest to jedynie leczenie paliatywne i skoro ta łapa jest tak bolesna i obrzęknięta - to pozostawiona sama sobie...
A sporo można załatwić bez jeżdżenia, w żaden sposób nie angażując w to kocurka, mailowo.
Na pewno walczyłabym o leczenie przeciwbólowe - teraz.
Owszem - druga transfuzja jest bardziej ryzykowna niż pierwsza, ale bez przesady
. Śmierć z niedokrwistości jest bardziej ryzykowna
A rezygnacja z operacji bo druga transfuzja jest bardziej ryzykowna - nie przemawia do mnie.
Najważniejsza sprawa - upewnić się czy guz jest na pewno nieoperacyjny, czy może można zastosować w jego przypadku inne metody leczenia.
Upewniłabym się.
Możliwe że usłyszysz to samo - wtedy to już raczej będzie pewność że powolutku czas się żegnać...