Przywieziono mi w poniedziałek (11 .03) dorosłego kocura (na 6 lat określony) . Jest bezdomny , ale ze wsparciem karmicielki (na wiosce) . Kilka miesięcy tam bytował (początkowo wyglądał pięknie), aż przez ostatni miesiąc zaczął rzadziej się pojawiać, słabiej wyglądać i kilka dni przed przyjazdem do mnie, pojawił się półżywy i "zwichnięty" . Zabrano go do weta- ze trzy dni trzymali w klatce i "obserwowali" - czy w ogóle przeżyje. W poniedziałek przed przyjazdem zrobiono rtg , stwierdzono zwichnięcie stawu biodrowego , wycieńczenie organizmu, wychudzenie, katar i odmówiono operacji ze względu na stan ogólny.
Przyjechał więc do mnie .. dochodzić do siebie. Trafił do kojca w pokoju, wyglądał źle , ale widywałam znacznie gorsze przypadki. On wg mnie po prostu skupił się na "marcowaniu" i stąd wycieńczenie. Wychudzony rzeczywiście, może nie drastycznie ale wszystkie kości czuć. Sierść stercząca, zaniedbana - wiadomo, że świadczy źle. Lekki katar, ale to pikuś. Odciążający(nie stawiający) tylną lewą łapę, przez co wygięty grzbiet, biodro mocno przekrzywione, bolesność. Od weta dostał jakieś tableteczki- nie podpisane , nie powiedziano mi nawet jakie (chyba antybiotyk) , podaję - bo nie ja za kota odpowiadam, ja mu tylko zapewniam tymczas. Kot spał przez pierwsze dni prawie 24 na dobę, dużo pił, regularnie jadł, sikał a kupa się z niego lała . Obecnie kupa ok, kot znacznie się ożywił , tak,że wróciła mu chęć na amory i wyje mi w domu/śpiewy marcowe
.No ale olać to - odsypiam kiedy i on się wycisza, bo mogę spać kiedy chcę. Z kojca po trochę go wypuszczam by pospacerował, popatrzył na świat (okno balkonowe) , ale chodzę krok w krok za nim ,by nic nie kombinował i by nie sikał po kątach (co próbuje robić) . Jak zaczął wyć ,uznałam, że ma już dość sił i chciałam przyspieszyć operację (kastracja ma być z tym połączona= ale przyspieszyć chciałam ze względu na łapę) , ale niestety, wet nie ma czasu póki co. Najbliższy wtorek 19 .03 to najwcześniejszy termin (już zaklepany) .
A teraz do sedna. Bo jak on tak spaceruje i wypoczywa to już dziś i prosto łapę stawia i ją obciążą, choć nadal mocno kuleje. Czy ta łapa sama może się naprawia ? Czy naprawi się do tego stopnia, że będę musiała się zastanawiać nad zasadnością operacji ? Nie chcę mu jej odmówić , bynajmniej , tylko to co mam w głowie to : On się już wycierpiał , teraz coś się poprawia tak szybko i ładnie a oni go potną, połamią (jak się coś pozrastało) itd... czy to właściwa droga ?
Niestety , nie ja mam kontakt z wetem - nie lubię zresztą tej wetki i nie mam siły z nią gadać (nie moja bajka). Decydować będzie o wszystkim koleżanka, która do wetki jeździła, która mi kota przywiozła i która przejmie go ode mnie jak już będzie "bezpieczny" .