Pan X jest kociarzem. Opiekuje się kotami wolnożyjącymi. Ma dostęp do niezamieszkałego domu. Tam w osobnych pokojach umieszcza niekastrowane koty i niekastrowane kotki, po to żeby nie rozmanażały się na wolności. Niektóre koty siedzą tam latami. Niektóre są chore. Jedna kotka osiem lat ma poważne zapalenie spojówek. Pan X nie ma pieniędzy na przyzwoite leczenie i sterylizacje. Sam leczy koty domowymi sposobami. Koty siedzą w tym domu cały czas same. Zachęcony do przyjęcia pomocy - odmawia, twierdząc, że koty mają się dobrze. Poprosiłam organizację prozwierzęcą o pomoc dla tego człowieka, a przede wszsytkim dla tych kotów. Skończyło się właściwie na niczym. Pan opowiada inspektorom, że koty są leczone, że w domu czekają na sterylizacje i że szuka im domów - taką odpowiedź dostałam od organizacji. Tylko, ze on mówi to już ósmy rok. Inspektor wterynaryjny napisał, że koty mają dostęp do wody i jedzenia, że mają kuwety i są w trakcie leczenia więc on nie widzi żadnych nieprawidłowości. Tylko, że efektów żadnych nie ma. Kotka od 8 lat wygląda tak. Osiem lat siedzi niewykastrowana i czeka, no właśnie nie wiem na co? Wyszło na to, że wyolbrzymiam problem i marudzę. Więc chiałam zapytać co Wy kociolubni sądzicie o takim przypadku.