Witajcie ponownie po kilku miesiącach,
Kotka została przebadana morfologia krwi - wyniki hormonu tarczycy lekko podniesiony - lekarz wet. powiedział, że to normalne. Więc postanowiłem iść na wszelki wypadek do innego (dodatkowo weterynarz jest też behawiorystą) co jest idealne gdyż poprzedni olał temat i 0 kontaktu. Weterynarz zalecił aby podać leki rozluźniające mięśnie (niestety nazwy nie pamiętam) po tym zabiegu kot był lekko nieskordynowany ale na 2 dzień już działał normalnie - wiadomo z dozą bezpieczeństwa podchodziliśmy do tego. I od 15 lutego wydawało się, że wszystko jest całkowicie ok - kot do rany przyłóż naprawdę 0 problemów nawet jak zegar ścienny postanowił zemdleć na podłogę kot nawet się nie uaktywnił poza lekkim zjeżeniem. Zaufanie do kota wróciło. Ale wczoraj 26.05 podczas bycia w kuchni kot przyszedł, wskoczył na blat potem na lodówkę dała się pogłaskać powąchała rękę i się o nią otarła - niby wszystko ok. Więc odwróciłem się do niej plecami w celu chwycenia szklanki z woda, kata oka zobaczyłem, że zeskoczyła na blat i chciała iść w stronę okna. Po czym poczułem ukłucie na wysokości uda - kot wbił mi się pazurami odskoczył zaczęła rzucać się po podłodze zjeżona, sycząc, drapiąc wydając odgłosy kociej walki. Z racji, że kuchnia nie ma drzwi ciężko kota odizolować. Wiec starałem się kota odseparować od siebie kapciem, delikatnie naganiając do innego pokoju, kot nadal się rzucał jak kulka agresji "drąc pyszczek" ( TOZ mógłby po takich dźwiękach coś złego pomyśleć) jednocześnie kot w niekontrolowany sposób oddawał mocz. Na wysokości wejścia do jednego z pokoju kot się zablokował w kącie wiec postanowiłem ja złapać i delikatnie pchnąć ku pokojowi ( jak w curlingu. nie rzucając). Udało się kot zamknięty, czas posprzątać przedpokój - a wyglądało to tak jakby ktoś rozlał parę szklanek wody. O patrzenie ran - kilka głębokich na nodze, i kilkanaście powierzchownych + dłoń też ucierpiała ale do wesela się zagoi. Więc telefon w rękę i dzwonimy do weterynarza - opisuję sytuację otrzymane wnioski to:
- nie pozwolić kotu wchodzić do kuchni (problem jak kuchnia nie ma drzwi)
- odseparować kota od okien
- podawać lek przepisany aby kota uspokoić i za 2tyg dodatkowe badania - jakie nie wiem
- niech kot żyje póki co oddzielnie
- oddać kota do innego domu (nie chce plus innych też może atakować a to moja odpowiedzialność)
Z racji izolacji kota postanowiłem wsadzić do jej pokoju miskę z wodą i jedzeniem ale:
- zaraz po zajściu (14.35) kot zły ( ok nie próbuje) (wrzuciłem jej ulubionego smaczka)
- 18.10 kot miauczy żałośnie myślę ok może się uda, uchylam drzwi kot się, jeży, syczy, prycha atakuje łapą - no ok teraz też lepiej nie ( smaczek nie ruszony) (kot po tej akcji siedzi cicho w pokoju)
- 20.30 następna próba - kot podchodzi do szpary widzi mnie - atak, syczenie (znowu się nie udało) (kot po tej akcji siedzi cicho w pokoju)
- 23.30 jak powyżej
- 5.00 następnego dnia kot jęczy żałośnie otwieram drzwi no nadal na mnie wkurzona i syczy (wrzuciłem kolejnego smaczka na tyle ile mogłem)
- 8.40 uchylam drzwi kot podchodzi zbieram smaczka spod drzwi rzucam w głąb pokoju - kot za nim biegnie słyszę, że się bawi - wsuwam miski z woda i jedzeniem.
- 9.00 sprawdzam, kot nie warczy wiec daje jej palec do powąchania - jest ok, ociera się o dłoń - ok ale jej nie wypuszczam gdyż nie ufam.
Jeżeli ktoś chciałby mi pomóc ma jakieś sugestie zapraszam do kontaktu na priv
Ogólnie będę opisywać to sytuację w szczegółach gdyż może ktoś będzie miał podobny problem. Wiem, że kot nie robi tego specjalnie - wpada od razu w paniczy strach lęk i od razu walczy o życie - wolałbym jednak aby miała etap ucieczki a nie od razu mordować najbliższą osobę. Problem jest teraz też, ze mną 3 razy złamałą moje zaufanie znowu będzie to ciężko odbudować, a powiem szczerze poruszanie się po domu ze strachem kiedy się kot rzuci nie jest najmilsze. Obawa , że jak ktoś przyjdzie w gości - coś się może stać czy wyjazd na wakacje i poproszenie kogoś aby zajął się kotem. Wstyd się przyznać ale jestem tym zmęczony psychicznie i jakaś złą istota we mnie podpowiada mi , że najlepszym rozwiązaniem jest oddanie kota - no kot no problems. Jednakże, nie potraktuje tak członka rodziny chce wiedzieć co jest na rzeczy i wyleczyć ale jednocześnie boje się , że nawet jak będzie ok to w głowie zostanie mi "schiza", że znowu się odpali. Już raczej nigdy nie spojrzę na nią ze 100% pewnością jaki słodki miły kotek. Ale z drugiej strony czas czas czas.....
Mam, też pytanie czy miał ktoś do czynienia z psychotropami dla kota, albo operacją bo guz mógł uciskać jakiś nerw ?
Z góry dziękuję
Fishusui