Pięć miesięcy... długo mu zeszło...
Do mnie kiedyś (jeszcze nie bylo belga, tylko dwie sznaucerki) na beszczelnego wprowadzil się kot. Kocur niewykastrowany, oceniany na 5-7 lat, dobrze odzywiony i ogólnie beszczelny (wsiadł ze mną do windy nieproszony, mimo dwóch obcych psów, jako pierwszy wlazł do mieszkania i jeszcze darł się pod łazienką, że on szybko do kuwety musi)
.
Kuwete zrobilam mu z wieczka od pudelka wylozonego folią i ziemi z kwiatów (no kurczę, nic innego nie miałam, a jemu wyraźnie się śpieszyło...).
Dwa dni spał bez przerwy, po czym donosnym rykiem wymusil wypuszczenie z domu (super wyglądałam, jadac windą z 8 piętra z dwoma psami i bardzo zadowolonym z siebie kotem
).
Trzy tygodnie mnie tak wykańczał nerwowo (w międzyczasie szukałam własciciela, bo nikt we mnie nie wmówi, że to był bezpański kot), już rozważałam jego zatrzymanie i kastrację, kiedy zniknął. Nie wrócił ze spaceru. Wykonczył mnie wtedy kompletnie, bo szukałam diabła kolejne trzy tygodnie...
Coś podejrzewam, że to był własnie taki "jaś-wędrowniczek", od naiwniaka do naiwniaka...
Zresztą, dałabym sobie rękę uciąć, że jakis rok później widziałam go w okolicy - równie wypasionego i zadowolonego z siebie.
Może niektóre koty tak mają?