Tak mnie dzisiaj naszło..Kiedyś, dawno temu, a właściwie to nie za bardzo, bo cały czas mam to w sercu..
Miałam pięknego kotusia.Mój tata zabrał go z drzewa z jakiś działek. Był malutki i przepiękny. Czarno biały, lśniąca sierść, na czarnym ogonku biała obrączka, po prostu wieczorowy smokingowy przystojniak..Mieszkaliśmy wtedy w bloku, kot rósł, był niewykastrowany, szalał i w zasadzie był agresywny. Ale to nic. Kochaliśmy go bardzo. Bardzo.I zdarzyło się, że wyjeżdżaliśmy na wakacje. Mój tata miał wrócić do mieszkania za 3 dni. Mojego Tygrysa zostawiliśmy na ten czas znajomym, zaufanym, którzy sami zaoferowali pomoc w przechowaniu kotka..Pamiętam, był piękny poranek. Nad morzem. Moja mama budzi mnie i mówi, że nie mamy już Tygrysa. Szok. Płacz. Dlaczego? Co się stało?.. Wtedy nie powiedzieli mi prawdy, nie do końca. Byłam za mała. Teraz wiem. Moje kocie ugryzło panią, a pan w nieopisanej agresji udusił mojego koteczka. Drzwiami od łazienki. Około 20 minut..Szok. Ale mój kot zemścił się. Wiem o tym. Obydwoje już nie żyją. Choroba psychiczna i podła śmierć. Jedno po drugim. Cieszy mnie to.Wiem, że krzywda wyrządzona kotu wraca do krzywdzącego z większą mocą. Kocham cię Tygryniu. Zawsze będziesz w moim sercu..