No to tak...
Noc praktycznie nie przespana, od 6.30 na nogach no i pilnowanie kota, żeby zrobił siusiu. A on co? A on nic.
O jedzenie się upomniał, a jak, ale z sioo nici. Kuweta bez żwirku mu się chyba nie spodobała, więc ją zbojkotował i poszedł spać.
Wtedy ja też padłam i wartę przejęła mama. O 11 ciągle nic, więc się ciut ciut zdenerwowałam
i wsypałam żwirek z powrotem do kuwety. A w kota jakby nowe życie wstąpiło, wlazł do środka pogrzebał i przyjął pozycję strategiczną.
Wtedy mama zaatakowała go ze spodeczkiem.
Metoda skuteczna, szczerze polecam. Sioo zamknęłam w słoiczku i zawiozłam do analizy.
Wyniki już są. Nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości, wszystko w normie. Niby bardzo się cieszę, ale...
No właśnie, nieprawidłowości nie ma, a dolegliwości nadal są. Kitek ma już łysy placek na ogonie, wylizany do samej skóry.
Tak więc badań ciąg dalszy... Teraz łapiemy kupkę, a jutro wieczorem mamy umówioną wizytę.
Mam nadzieję, że to badanie coś wykaże, bo jesli nie, to juz nie wiem co robić.
Mam nadzieję, że wet będzie wiedział.
Na szczęscie samopoczucie kotuch ma lepsze, tak jakby wczoraj miał jakis atak, a teraz wróciło do normy, tyle tylko, że nadal się liże w tym samym miejscu.
A ja mam tylko taką cichą nadzieję, że to nie jest zachowanie na tle psychicznym, spowodowane stresem związanym z pojawieniem się w domu Pumy.
Bo wtedy to byśmy mieli problem...