Problem jest czarny, ma okolo 2 miesiecy i mieszka pod przychodnia na Teligi. Ktos go tam musial podrzucic w ostatnich dniach, bo jeszcze w ubiegly wtorek, idac do lekarza z Robaczkiem, go nie widzialam, a w piatek po poludniu, jak szlismy zmienic antybiotyk, juz byl. Ewidentnie domowy, nawet dziecku pozwolil podejsc do siebie na dwa-trzy kroki, i tak sie jakos garnie do ludzi.
Panie rejestratorki go karmia, i wyszykowaly mu bardzo profesjonalne schronienie pod takim zadaszeniem niziutkim przy wejsciu (najbardziej mnie wzruszyl duzy okragly kamien polozony pod poslaniem, pewnie po to, zeby sie kociak mial do czego przytulic...). Ale kociak ma katar, cieknie mu z oczu, i nie wiem, czy one wiedza ze trzeba to leczyc.
Wczoraj poszlam tam zaniesc mu jedzenie, bo przychodnia jest nieczynna w weekend, i nie widzialam go, wiec sie ucieszylam, ze go ktos zabral do domu, ale jedzenie zniklo, no i dzisiaj byl, kiedy zaszlismy go nakarmic wracajac ze spaceru.
Nie wiem co robic.... Tak czy owak, nie moge malucha wziac do siebie ze wzgledu na katar, poniewaz Tycka dopiero po szczepieniu jest, a mimo stosunkowo duzego metrazu (48 m) izolacja jest niemozliwa ze wzgledu na wszedobylskiego trzylatka. Poza tym musze porozmawiac z tymi kobietami, ktore sie o niego troszcza. No i ten katar: jak to leczyc, skoro kociak pozostaje na zewnatrz?