Nie ma dnia, żebym nie płakała po Rysiu. Czyżby to on był tym jedynym, niepowtarzalnym i wyjątkowym kotem w moim życiu? Czy to może dlatego, że rana jest wciąż świeża? Dotad wydawało mi się, że to była Piglunia, kotka która nie odstępowała mnie na krok. Kochała mnie strasznie, a ja ją. Tyle, że czasy w których żyła nie były tak smutne jak moje ostatnie lata. Wtedy było inaczej, normalniej. Mama i ciocia żyły, były zdrowe, wyjeżdzałam na urlop, życie toczyło się swoim rytmem.
Rysio twarzyszył mi w najtrudniejszych chwilach. Zawsze starał się mnie rozweselić, sprawdzał jaki mam nastrój. Gdy płakałam, siadał koło mnie i przytulał łepek do mojego policzka. Zaglądał mi w oczy tak jakby mówił "nie płacz, jestem tu przy tobie".
Nie wiem kiedy otrząsnę sie z tego potwornego żalu. Jeśli kiedykolwiek.
I jeszcze Tosia, nasłuchująca każdego odgłosu, zrywająca się na równe łapki, gdy wydaje jej się, że słyszy brata. Ona ma jeszcze nadzieję, że wróci.
Ja niestety już wiem, że nie wroci.