kwinta pisze:Napisz jak będziesz miała czas, co to za podstępna ta zakrzepica, czy można przeciwdziałać jakoś profilaktycznie ? Czy spada jak grom z jasnego nieba ?
Przytulam Iwonko
Lucynko, zakrzepica to kat. Zabija szybko.
Rysio (tydzień temu w niedzielę) jeszcze o 15:00 był zdrowym kotem. Nigdy przedtem nie był u weterynarza z powodów zdrowotnych.
Ok. 17:00 przyszedł do mnie do łazienki jak zwykle, przysiadł przy moich nogach i próbował wymiotować. Myslałam, że chodzi o kulę włosową. Ale to była tylko ślina w sporej ilości.
Potem zauważyłam, że ślady są jeszcze w kilku innych miejscach w mieszkaniu.
Postanowiłam poobserwować. Jedno tylko co zauważyłam. Był dziwnie zimny.
Ułożył się pod stołem, więc go przykryłam kocykiem. Po niedługim czasie zaczął zmieniać miejsca. Gdy wszedł do kuwety (była z kocim urobkiem Ogryni) i tam siedział i nie wychodził, wiedziałam już, że nie jest dobrze. Pobiegłam do garażu uruchomić samochód (siadł akumulator), ale nie udało się.
Gdy wrociłam do mieszkania (godz. 19:00) Rysio leżał przy kanapie jak szmatka i płakał.
Galopem taksówka i do lecznicy. Tam zmierzono mu temperaturę (33,4 C) i zaczęto grzać poduszką elektryczną. Siedziałam obok niego, oparłam rękę o transporter, bo siedział w dolnej części pod kocykiem, szczelnie zawinięty. Wtedy wydarzyło się coś niezwykłego.
Wsuwał mi kilka razy łapkę w moją dłoń, nigdy tak nie robił. Łapki były dla mnie zawsze zakazane. A są dla mnie fetyszem, kocie łapiny. Nigdy nie wolno mi było ich dotykać, każda próba kończyła się ucieczką lub pazurzastym klapsem.
W lecznicy był dyżur, lekarka akurat zajmowała się psem po wypadku, zbadała Rysia i powiedziała, że ma ledwo wyczuwalne tętno, że to jest zator, że to bardzo poważny stan i że rokowania są bardzo złe. Mimo grzania temperatura spadała. Było już 32 stopnie. Robiono przy nim zabiegi, był wenflon, dostał zastrzyk z morfiny, bo bardzo płakał.
W pewnym momencie lekarka z techniczką porwały go dosłownie ze stołu i wybiegły.
Powiedziała mi, gdy wróciła, że on jest w stanie agonalnym, przestał oddychać, został zaintubowany, był reanimowany i oddech wrócił. I że muszę go zostawić w szpitalu. Wytłumaczyła mi, że to jest zakrzepica i że ratunku właściwie nie ma. Że muszę się przygotowac na najgorsze.
A ja, szlochałam, nie docierało to wszystko do mnie. Byłam półprzytomna.
Wróciłam do domu, a o godzinie 1:40 zadzwoniła lekarka, że Rysio był drugi raz reanimowany, niestety bez powodzenia i umarł. A ta ślina to była wydzielina z płuc. Po śmierci zrobiła mu rentgen. Serce miał wielkości jabłka. Tam najprawdopodobniej dotarł skrzep.
We wtorek rano odebrałam go z lecznicy i pochowałam.
Zakrzepica u kota jest wyrokiem śmierci. Zresztą i u ludzi niewielka jest szansa na życie.
I tak ta podstępna choroba zabrała mi mojego ukochanego Rysia, złamała serce.
On wnosił w mój smutny czas, po stracie mamy, ukochanej cioci, radość i życie.
Zawsze mnie witał przy drzwiach, chodził za mną jak piesek, płatał figle, zaczepiał i robił miny.
Był wszędzie gdzie i ja. Mówił mi, że mnie kocha, przez charakterystyczne przymrużanie oczu.
Dokuczał Tosi i Ogryni, czasem się z nimi poszturchał, ale Tosi przed Ogrynia zawsze bronił.
Teraz jest strasznie smutno i pusto. Ogryni ta śmierć nie dotknęła, ona jeszcze czasem szuka po kątach Babuni. Natomiast Tosia, to jest smutek ogromny.
Robię sobie wyrzuty, jak to zwykle w takich sytuacjach, czy czegoś nie przeoczyam, nie zaniedbałam.
Ale już dwie moje koleżanki mające stałych weterynarzy mowią, że ich lekarze potwierdzają, że przy zakrzepicy nie ma szans.
Tu można poczytać w szczegółach o tej podstępnej chorobie.
http://www.kardiologiaweterynaryjna.pl/ ... bolizm.phpI ostatnie zdjęcie.