karunia pisze:ja nadal twierdzę:) ze dla małych dzieci tylko dorosle koty;)))
i już:)
A ja się przychylę do twierdzenia, że to, jakie koty i czy w ogóle koty zależy wyłącznie od rodziców.
Mam znajomych, którzy wzięli kota, jak ich dzieci miały jedno 3 drugie 5 lat (albo coś blisko tego). Kot był znajdą, tatuś dzieci złapał go jak wypadał z szybu wentylacyjnego (swoją drogą niezły przypadek ...). Oczywiście był to chyba 6-tygodniowy kiciuś.
Dzieci bawiły się z kotem "po dziecinnemu", przy czym nie brutalnie: nie pakowały mu palców do oczu, nie podnosiły za ogon (czasem trochę ciągnęły) i generalnie nie robiły krzywdy. Młodsza dziewczynka lubiła go nosić na rączkach, może trochę za dużo.
Mama powiedziała dzieciom, że kotek to żywe stworzonko, że czuje, że jak miauczy, gdy się z nim bawią, to znaczy, że coś go boli i mają przestać. Powiedziała, że kotek może podrapać. Dziewczynka raz miała drapnięcie przez pół ręki, sama widziałam. Nikt za to kota nie zlał. Dzieciaki bardzo go lubią i na pewno nie wyrosną na anty-zwierzakowych dorosłych.
A co na to kot? Na pewno gdyby trafił do domu bez dzieci, miałby spokojniejsze dzieciństwo, ale czy tak, jak jest, jest źle? Nie wiem, wypadałoby może zapytać kota? Nie wygląda na nieszczęśliwego, widuję go co jakiś czas. Jak zupełnie nie ma ochoty bawić się z dzieciakami, to wskakuje w kuchni na górną półkę i ma wszystkich w nosie. Jako maluch chował się w takiej sytuacji pod łóżkiem i też miał spokój.
Wiadomo, że przy tak małych dzieciach kotkiem opiekują się wyłącznie rodzice. I myślę, że gdybym kiedyś miała oddawać jakimś młodym rodzicom kociaka, to nie zwracałabym uwagi na wiek dziecka, ale na stosunek rodziców. Czy zdają sobie sprawę z tego, że to oni, nie dziecko, będą się zajmowali kotkiem? Nawet, jak dziecko podrośnie (bo taka na ogół jest rzeczywistość)? Że będą musieli dziecku wyjaśnić, że kotek też ma swoje prawa? Że może się okazać, że dziecko będzie miało alergię i trzeba będzie to leczyć, a w najgorszym przypadku znaleźć kiciusiowi nowy dom, bo
nie wolno go oddać do schroniska (o wyrzuceniu na ulicę nie wspominając). Czy zdają sobie sprawę z tego, że kotek to jakby drugie dziecko, które też trzeba karmić, leczyć, "ubrać' (no wiecie, kuwetka i drapak
) i wychowywać? Zasadniczo to te same pytania zadawałoby się osobie bezdzietnej, z wyjątkiem tego wyjaśniania dziecku, że kot to nie zabawka, ale żywe stworzenie.
I taka ostatnia refleksja: małe dzieci nie chowają się same. Mają rodzeństwo, jedynaki mają kolegów z przedszkola i podwórka. Z tymi towarzyszami się bawią, niejednokrotnie dochodzi do drobnych konfliktów (on mi zabrał wiaderko, ja chcę się bawić w dom, a on w żołnierzy), do drobnych wypadków (stłuczone kolano, skaleczenie, zadrapanie). Czy w obawie przed takimi zdarzeniami izoluje się małe dzieci od otoczenia? Nie. No to czemu w pewnym sensie izolować kociaka? Odpowiednik zadrapania lub sprzecznych chęci zabaw w kocim świecie nie oznacza chyba, że kociak okrutnie cierpi? Trzeba tylko zadbać, by dziecko odpowiednio go traktowało. Tak, jak trzeba zadbać, żeby nie biło innych dzieci (ani nie przezywało ich, czy nie robiło im innych przykrości). Czyli wychodzi mi, że wszystko jest kwestią ... wychowania.
Natomiast żeby rodzić mógł wychować dziecko, sam musi być odpowiednio uświadomiony i wychowany. Czyli sam nadawać się na opiekuna zwierzaka.
Ufff, długie strasznie mi wyszło, przepraszam
, ale chciałam tak to wyrazić, żeby mnie nikt źle nie zrozumiał