Niestety Warbudzia nawet swego Warbudka nie lubi i go osykuje
.Nie mam pojęcia jak oni tam razem wytrwali,na terenie Warbudu. I to tyle lat!
Chyba bezdomność wymuszała ,że się wspierali.Bo przecież spali nawet razem w jednej budce styropianowej. Ogrzewali się w zimowe mrozy. Przynajmniej od jakiegoś czasu,kiedy postawiłam tam budę.
Warbudek bardzo płakał kiedy Warbudkę zabrałam. Nawoływał ją. Miałczał. Jak tylko wzięłam i jego,gdy się okazało,że leczenie babuni potrwa dłużej, bardzo do niej lgnął. Po spotkaniu w mojej kuchni był przeszczęśliwy,gdy ją zobaczył.Próbował się tulić ,ocierać o nią. Nie przeszkadzało mu,że na niego syczy.Byle tylko BYŁA
.
Teraz przeniósł się z tuleniem do mnie
Ją traktuje jak obcą. Wcale nie widać już,że kiedyś się znały. Dziwne to wszystko.
Warbudzia nadawała by się na jedynaczkę.
Taaa...Marzenia.
Nadal jakaś dziwna.Apetytu nie ma. Zobaczę czy coś się ruszy, w jakąś stronę w weekend. I polecę po Cosmę. Bardzo jej ostatnio smakowała.