jeszcze dopiszę, że dziś byłam u Lucka.
Siedliśmy sobie na ziemi, wzięłam go na kolana i rozgłaskałam. Mruczał.
Potem objęłam mu rękami pyszczek i drapałam za uszkiem, a on położył łebek w moich dłoniach, zmrużył oczka i mruczał dalej.
Za każdym razem kiedy do niego idę to czuję jakbym coś wygrała.
No bo wygrywam - jego zaufanie.
Dostaję to co jest w tym wszystkim największą nagrodą.
Ja wiem, to może gdzie indziej nic nie znaczy, ale dla mnie to coś wielkiego i bardzo ważnego.
Dotykam mu pyska, choć jeszcze niedawno odskakiwał jak poparzony, kojarzył to z bólem,z powybijanymi zębami... A teraz mi ufa, kojarzy z głaskaniem i ciepłem rąk ludzkich. Zamyka oczy i znika, śmię twierdzić że dziś na chwilę błogo zasnął, bo w pewnym momencie mrucząca głowa mu całkiem opadła
Kładzie się przede mną na boczku, albo plecami do góry, daje się głaskać po brzuchu.
Dotykam mu łap, choć dawniej dostawał szału, zwijał się w precel i nie było mowy o żadnym macaniu.
Podnoszę go, choć nigdy za tym nie przepadał. A teraz, spaceruję z nim na ramieniu, podnoszę do lustra, żeby zobaczył siebie jaki się zrobił piękny. Śmieszny jest, on się naprawdę przegląda.
Widzi tam chyba ładnego kota, którego nie widział nigdy.
Pięknego, i nawet do niego już imię przestało pasować.
Żaden już z niego Lucyfer, zniknęło mu jego zagniewane wściekłe ogniste spojrzenie, w oczach mu teraz błyskają radosne iskierki. Jego oczy wyrażają teraz "tak, jestem szczęśliwy", spokój i wdzięczność.
Już nie wygląda jakby wyszedł z dna piekieł. Teraz Lucjano schodzi z kanapy i tak też wygląda, jak typowy kanapowy kotek.
Jutro jest dla Lucjanka decydujący dzień ( nie, nie domek), trzymajcie kciuki.