W ulotce karmy RC dla sterylizowanych/kastrowanych kotów cukrzyca jest wymieniana jako jedno z pięciu najczęściej spotykanych schorzeń, co więcej pisze tam, że "kastrowane kocury są dwukrotnie bardziej podatne na rozwój cukrzycy w porównaniu ze sterylizowanymi kotkami". Vet natomiast w rozmowie o tej karmie tłumaczył mi, że to nie jest tak, że cukrzyca pojawia się u kotów wskutek kastracji, dzieje się to pośrednio: koty kastrowane to zazwyczaj koty domowe, które mają mniej ruchu i lubią sobie pojeść co może skutkować nadwagą, która to może doprowadzić do cukrzycy właśnie.
Z własnych przemyśleń: kastracja nie jest czymś naturalnym dla kota i w związku z tym może pośrednio prowadzić do różnych schorzeń (chociaż wcale nie trzeba przekarmiać kota domowego, potrzebuje on znacznie mniej jedzenia niż wolnożyjący zwierzak, często przekarmiamy zwierzaki z dobrego serca trochę je przy tym jednak krzywdząc) jednak póki mamy nadpopulację kotów jest ona niezbędna, a dla kotki np. o wiele zdrowsza jest sterylizacja niż naturalny cykl kilku rujek rocznie (lub w najgorszym wypadku jedna ruja zaraz po drugiej) lub rodzenie ile się tylko da, dla kocura lepsza jest kastracja niż męczenie się z niemożnością zaspokojenia potrzeb seksualnych.
Tak więc zwierzęta kastrowane mogą być narażone na problemy zdrowotne ale koty "zdziczałe" żyjące na wolności zgodnie z naturalnym cyklem są narażone na wiele innych niebezpieczeństw (np. walki o teren) i też mają swoje problemy zdrowotne (wynikające np. z niedożywienia, pasożytów itd.)
W tym moim wywodzie chciałam po prostu powiedzieć, że wszystko ma swoją cenę tak samo życie w zgodzie z naturą jak i ingerowanie w tą naturę zawsze odbywa się kosztem czegoś.
Mam nadzieję, że ktoś jest w stanie zrozumieć o co mi w tym wszystkim chodziło, bo trochę przymulona dziś jestem ale mam nadzieję, że w miarę zrozumiale przekazałam swoje spostrzeżenia