Wczoraj wieczorem moi domownicy na miejskim parkingu znaleźli dzikiego kota w krytycznym stanie. Wet stwierdził poważne zaburzenia neurologiczne pod wpływem uderzenia w głowę. Prawdopodobnie wpadł pod samochód. To tak w dużym skrócie. Nie udało się go uratować. Pochowałam go dziś.
To był duży czarny kocurek.
Biegaj sobie szczęśliwy po wiecznych łąkach kocurku[*]
Również wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie jakaś kobieta z pobliskiej wioski, że znaleziony został porzucony maluch. Historia nie do końca jest dla mnie jasna. Podobno wolnożyjąca, ale nie dzika kotka okociła się ze dwa tygodnie temu na stryszku obory pewnej kobiety. Stryszek niedostępny na tyle, że właścicielka obory nie mogła się na niego dostać, a bardzo chciała, celem ,,zrobienia porządku" ze ślepym miotem. I nagle wczoraj maluch bardzo głośno płaczący został znaleziony na ziemi, przy oborze. Ta kotka podobno w poprzednich latach przenosiła z miejsca na miejsce maluchy. Ale również mógł po prostu wypaść z tego strychu.
Generalnie podobno kociaka zostawiano na ziemi, płakał głośno, ale kotka ignorowała jego wołanie. Podobno.
Nie udało mi się dostać na strych, żeby zweryfikować czy jest tam więcej małych lub żeby tego małego znów tam umieścić. Kotki też nie widziałam. Skontroluję jeszcze tą sytuację.
Na chwilę obecną mały jest u mnie. Miałam w zapasie aparaturkę dla kociąt w potrzebie w postaci buteleczek i pipet. Akurat się przydało. Zakupiliśmy mleko dla niemowląt. Pije. Masowaliśmy brzuszek. Też ze skutkiem pozytywnym.
Ale generalnie taki mały to nie wesoła sprawa.
Na przemian płacze i śpi. Karmię na wyczucie. Nie wiem ile ml powinien przyjmować. Ma ze 2 tygodnie. Boję się zaparć i choróbsk. Taki okruszek z niego.