W ramach wiosenności dziś była taka zamieć śnieżno-deszczowa, że omal się do pracy nie spóźniłam. Zwierzyna ma się nieźle: Rysiowe uszka całkiem, całkiem (choc jednej nocy go pogoniło jakieś 2h po spacerze, przez rozespanie nie ogarnęłam dość szybko I nie dość że zrobił, to jeszcze w to wdepnął
).
Susu z jednej strony słodka jak cukier (głaszcz mnie, pieść mnie), z drugiej strony rozrabiara jakich mało (cokolwiek przebiega obok jest napadnięte, więc mieliśmy scenki z zabijaniem moich sznurówek z bojówek I futra rysiowego), cudowna pod względem jedzenia, bo cokolwiek dostanie, wszystko pożre - nie ważne jak duże/tłuste/żylaste będzie.
Maurycy zmężniał I już nie daje sobie aż tak "włazić na głowę" - jak coś przebiega zbyt blisko jego poduszki pod biurkiem, to wali łapą (ukryty za deską). Ale jak druga strona odmachnie się, to znów jest taki malusi
.
Basileus nadal jest moim syneczkiem z musu - jego żądza włażenia mi pod bluzę/piżamę/biustonosz powala. Kradzione najlepsze, ostatecznie możemy zjeść to, co w misce. I naparzanko lubim. I dalej jesteśmy wymadlaczkiem...
Fionka nadal mnie kocha miłością wielką, nadal załatwia się sama tylko od czasu do czasu I nadal jest śliczna I słodka. Ale teraz gdy kroję woła (rosołowe po 6 zł/kg) czy kuraka, to przybiega I prosi słodkimi oczami o nakarmienie przy krojeniu. Zjada więcej w ten sposób, w dodatku także to, czego normalnie nie tknie (większe kawałki, z małymi przerostami). No I wzięta do łóżka tuli się do szyi I ślini z rozkoszy jak się ją głaszcze I miętoli. I ugniata, a przed kompem prawie wciera boczki I dupcię w twarz. I łapie łapką I pazurkami, żeby nie zabierać ręki jak ma problem z zebraniem mięsa lub widzi, że chyba do kogo innego ten kęs trafi.
Oba Justiny dalej czasem dziczą a czasem się tulą - ostatnio przebojem jest jak siedzę przy Rysiu I go czeszę lub głaszczę - wtedy albo czują się bezpieczniej (że nie dorwę, bo mi się pies ruszyć nie pozwoli), albo dlatego że w ramach ocierania się o niego dostają jakby dodatkowe głaski. Ba, nie raz Justin młodszy spał na legowisku z Rysiem (choc obaj preferują spaniel na średniowiecznej skrzyni razem z Fionką).
Ciel nadal taki durny, żyrty, niezgraba, przytulako-atakowacz jak był. Nihil novi sub sol. Na szczycie mojej listy "spadaj mi spod nóg idioto", jako że jeśli wlezę na krzesło, żeby zdjąć z szafki puszki dla kotów, albo wlezie na krzesło, albo się ustawi tam, gdzie byłoby mi najwygodniej stopę na ziemi . Gdy są goście, to on I Maurycy są tymi wdzięczącymi się I przymawiającymi o głaski (Ciel robił tak nawet do fachowców wymieniających mi tę pękniętą rurę).
Kotori nadal kocha tylko nas, choc akceptuje Fionkę I czasami Basila. Reszta kotów, ze szczególnym uwzględnieniem Maurycego I Susu, nie jest akceptowana I obrywa jak się zbytnio zbliży.
Rusia ma się dobrze, zaokrągliła się znów I troche się jej apetyt poprawił. Nie widać, by się rozwijała choroba (oby jak najdłużej nie)
Fuks chudy, choc apetyt ma. Niestety problem z zębami jeszcze nie rozwiązane, ale nie mogę teraz ani wziąć wolnego, ani zorganizować czegoś w kwestii opieki pooperacyjnej. W maju mam mieć kilka dni wolnych, to będziemy walczyć o termin dla niego (zęby) I Rysia (brodawczaki).
Lara nadal puchata, bez oznak białaczki, coraz bardziej zaprzyjaźniona z Fuksem I łaknąca bliskości I z człowiekiem I z nim. Oczywiście człowiek dobry jak leży I nie patrzy na kota, a tylko głaska. Rukia ma do niej jakieś wąty a za to Larze zdarza się podbierać jej jedzenie jak nie widzę.
Edit: Krówek dalej u nas bywa na balkonie - sypia I je suche. Mokrego jakoś nie bardzo rusza. Bardzo chciałby do kotów, a one go gonią - za to mnie boi się bez mała panicznie.