Jak ja nie cierpię wiosenno-letniego zalewu kociąt
Codziennie przychodzi do nas kilka próśb o przejęcie kociąt
Podrzuconych, porzuconych, znalezionych, chorych, zdrowych, małych, większych, czarnoburych i kolorowych
Wszystkich się przyjąć nie da. Komu pomóc? Komu odmówić? Codzienna zabawa w Pana Boga: Tobie damy szansę, a Tobie nie.
Ostatnio było wprawdzie kilka adopcji, ale wśród roczniaków. Dzieci - na razie siedzą jak siedziały. Tzn. trochę ich przybyło, to jakoś tak samo wychodzi... Jedzie się na łapankę po ciężarną kotkę, a do klatki wchodzi zakatarzony gnój. Zostawić?
Oprócz tych które już przedstawiałam mamy więc jeszcze tri Betanię, 3 czarne fajne gnojki jeszcze bezimienne (2 baby i 1 chłopiec), buro-szylkretowe Salsę, Swinga i Sambę, whiskasowo-bure Araka, Amarenę i Absynta i rudobiałego Krupiera. A, jeszcze 4 maleństwa - bure i łaciate dzieciaki z mamą, też przemiłą.
Mam niestety kłopot techniczny ze zdjęciami, ale postaram się go jakoś rozwiązać...
Mamy też nowe dorosłe. Losy niektórych jeszcze się ważą (np. miziaka z działek z mocno chorym uchem czy wywalonego z powodu jajek czarnego Zefirka), część na szczęście po wyleczeniu wróci do siebie.
Wspominałam, że wróciła z adopcji Hebe? Ofiara przesądów? Strasznie mi jej żal, choć na szczęście już się jakoś odnalazła w kociarni.