No to wróciłam. Całkiem. Mam za sobą dwa lata w grobie, nieustanne balansowanie na krawędzi czarnej dziury.
Gdyby nie futra, nie konieczność robienia czegoś dla nich, nie przymus wstania, bo pomiary, insulina, bo jednak trzeba, bo spacer, nie byłoby mnie już.
Gdyby nie nasza wetka, nie byłoby nikogo. Mój dług u niej (tylko ten finansowy, bo pozamaterialny jest niebotyczny) jest nieodmiennie czterocyfrowy. Niezależnie od tego, co robię, jak bardzo się staram, wciąż rośnie. Mimo że wpłacam wciąż prawie całą kasę... Nie rozmawiamy o tym. Spłacę. Dam radę.
Zbieram się w kupę powoli.
Witam wszystkich w nowym wątku. Zaglądaczy i cichych zaglądaczy
Początek, dzięki Misi, mamy już za sobą. Dalej już się potoczy...