wczorajszy dzień - jak ostatnie tygodnie, a bardziej prawdziwie miesiące- był mega odjechany
zaczął się tak naprawdę
w piątek
1. poscigi i ganianie za futrem po osiedlu/osiedlach - ogląd na odległośc 1/2 metra, źle - niee chce jeść, trochę wypił
2. praca, tempo narzuciłam i z końcu musiałam zwolnić bo spieprzylo się (nie z mojej winy) no co będę sciemniać hard core było jak nie wiem co
3. wróciłam coś po 18-tej i dowiedziałam się, że jestem natychmiast potrzebna do segregacji żywności dla potrzebujących bo ... ok , rzuciłam kolejną robotę (termin poszedł sie paść, ale ....)
4. w każdym razie wróciłam po 23,00 i .... poleciałam szukac futra - znalazłam, ale nie chciał jeść - coś jest mega źle
sobota
1. rano: galop za futrem - 1/2 m , nie chce jeść, nie chce pić
2. czyszczenie martwicy u weta i pocieszenie "i tak jest mało, myslałam, że będzie więcej"
3. praca
4. telefon - jest ratunek dla futra, będzie wet i operacja, jest szansa na 'będzie dobrze'
5. galop za futrem, które zniknęło - kuźwa, TERAZ!!!! ZNIKNĄŁ?
6. praca
7. poszukiwania
8. poszukiwania
9 poszukiwania
10. padłam
a, zapomiałam
gdzieś tam pomiędzy - stado swoje, stado dzikie, szczeniory, kociak, jedzenie
, toaleta, i takie tam bzdety jak rodzina czy 'rozpadłe' buty (kuźwa akurat teraz?)
dzisiaj - praca i poszukiwania
a niebo płacze, płacze, płacze
telefon - mam TDT dla futra i reszta aktualna
UFFFFFFF
teraz tylko gnojka znaleźć i zawieźć
łatwo powiedzieć
gdy będziemy się widzieli 4ty raz w życiu
Irysku
czekam na obiecany telefon
bo jak nie usłyszę Twym głosem mówione
to nie uwierzę
bo boję się cieszyć
lecę szukać - reszta przygotowana już do drogi
a niebo płacze, płacze, płacze
CDN.