Ciezko spotkac bezdomniaka, oj ciezko. Przynajmniej w "starej"dzielnicy. Tutaj to zupelnie inna bajka. Kotow duzo, woluntariuszy zero. Wykastrowanego widzialam JEDNEGO (naciete ucho), reszta...no coz. Zyje. Raz lepiej, raz gorzej. Migruja, rodza sie, umieraja. Pomocy znikad, bo zwierzat duzo, zas edukacja pt. zabezpieczone okna, czipy itd. na poziomie bardzo niskim.
To co moglam, to robilam. Dokarmianie, zglaszanie problemu do TOZ, bez odzewu :bo nie ma miejsca, czasu i pieniedzy. W miedzy czasie zaangazowalam sie a w akcje pomocy przytulisku "La voz animal" (w wolnym tlumaczeniu:"glos zwierzat"). Najprosciej bylo zebrac troche jedzenia i porozglaszac po znajomych o akcji. Tak dotarlam do polskich animalistow, i Enrique "gosc od kocich spraw".
Zauwazylam na facebooku wolanie o pomoc, chodzi o kota pod samachodem wygladajacego na domowego. Poniewaz rzecz sie dziala w mojej dzielnicy, nie myslac wiele zaproponowalam moj udzial w lapance. Dolaczyla sie jeszcze inna dziewczyna i ruszylysmy na pomoc. A to ten kotek (ktory okazal sie byc kotka).
Szukajac kociaka, znalazlymy kocia stolowke. Nieciekawy widok. Zadnych domkow, zadnego schronienia, koty mieszkaja pod samochodami, lub w studzienkach sciekowych
Zaczelysmy kiciac i pojawily sie koty, krowki, czarnuszki, rusek, niebiesko-biale, do wyboru do koloru.
Zobaczylysmy "cos" dlugowlosego, wiec pomyslalysmy ze to wlasnie o tego kotka chodzi. Zaczelysmy go wolac, ale zupelnie sie nami nie interesowal. Kiedy tak radzilysmy co zrobis, podeszla do nas pani, ktora zobaczyla nas z okna. Po rozmowie okazalo sie ze:
1.Pani jest karmicielka, opiekuje sie stadem 17 kotow.
2.Ma w domu 4 koty z tego stada, jak sie wyrazila: wziela najbrzydsze (bez oka, bez ogona)
3.Zadna kocica nie jest wykastrowana
4.Kilkoro starszych ludzi karmi tutaj koty, ale dzielnica najlepsza nie jest, zreszta bylysmy swiadkami jak szybko jezdza auta obok stolowki.
5.Mimo, ze nie wolno dokarmiac kotow pani ma to w d. bo karmi je na prywatnym terenie nalezacym do klubu sportowego a od nich ma pozwolenie.
6 Pani bardzo chce wspolpracowac, chce zeby wyciac koty i wyadoptowac co sie da (malo sie da, bo to dziczki)
7.Pani nigdy nie rozmawiala z TOZEM, bo nie ma zaufania, wedlug jej relacji, jakas organizacja wylapala koty spod blokow i oddala do adopcji do Niemiec (podejrzane)
8. Kot, ktorego szukamy jest kotka, to male puchate-jej corka. Pani twierdzi, ze jednego dnia pojawila sie kobieta z dwoma transporterami i wyrzucila z nich koty na ulice (2 miesiace temu), mowiac ze nie stac jej na koty. Corka zamieszkala przy stolowce, kocica pod samochodami (100 metrow od stolowki). Mala kotka jest bardzo strachliwa, wieksza daje sie glaskac, nie daja sie wziasc na rece.
Postanowilysmy sprobowac zlapac kotke do transportera, ale kicia byla najedzona, miala nas gdzies. Umowilysmy sie wiec na wieczor w porze kolacji, zeby sprobowac.
W domu zadzwonilam do Enrique i poprosilam o pomoc. Czy moglby przyjechac o obejrzec kolonie i koteczke? jako organizacja pro, maja bardzo atrakcyjne ceny jesli chodzi o uslugo wet, wiec chcialam zeby fachowym wzrokiem obejrzal stadko.
Niestety na miejscu zbiorki pojawila sie tez osoba, ktora widzac na facebooku zdjecie kotki spod samochodu, tak sie na nia napalila, za od razu ja chciala wziasc do domu. Skontaktowala sie z druga woluntariuszka i pojawila sie na miejscu z transporterem, kocem i...dziecmi (wiek 4 i 1 lat)
Pani "napalona" nie dala sobie wytlumaczyc ze jesli karmicielka od dwoch miesiecy stara sie zlapac kotke i ta sie nie daja, ona, jako osoba obca ma bardzo male szanse. Postawilysmy transporter na ziemi, kazalam p. karmicielce wlozyc jedzonko do srodka. Koteczka wlazla, ale wystawal jej ogon (caly), no i pani napaloa dawaj za trasporter! boszszszszszsz....masakra jakas. Koteczka oczywiscie zwiala, bo glupia nie jest. Opadlo mi to, co opasc powinno, i poszlysmy z karmicielka i Enrique na stolowke. Pani napalona polozyla sie na ziemi i dawaj zwabiac koteczke.
Enrique ocenil stado (jest chude, 2 kotki prawdopodobnie w ciazy), powiedzial jak moze pomoc stowarzyszenie (sterylki, czipy itd.). No, ok. Wrocilysmy do koteczki, pani dalej pod samochodem koteczke "czruje". Jej dzieci placza, pani pali fajki.
Dalismy spokoj, bo jak rozmawiac z takimi ludzmi? Pani napalona zrobila nam awanture, ze ona pjechala wieczorem z dziecmi z daleka, a kot sie nie daje zlapac! (szkoda ze taka byla chetna, a na fejsie jest napisane od rana, ze koteczka dzikawa i trzeba chyba klatke lapke bo inaczej nic sie nie da zrobic), no ogolnie KOMEDIA i widowisko dla sasiadow i przechodniow. Pani chciala na koteczke zarzucic koc: BO ONA MA DOSWIADCZENIE W LAPANIU KOTOW, wiec gromko sie rozesmialismy. Pani sie obrazila, schowala koc, dzieci i poszla do samochodu... (na fejsie niezle wszystkich jechala, ale coz....)
W domu TZ mnie opierniczyl, ze nie przynioslam kotki (przypominam, mialam ja tylko zlapac, nie tymczasowac...), FACECI!
Zastanowilismy sie na spokojnie jak dzialac, ja, pani karmicielka z corka, pani co zrobila zdjecie kotce, i wolontariuszka (co niechcacy namieszala). Majac namiary na Enrique, postanowilysmy dzialac.
Cele:
- kupic klatke lapke, bo porzyczenie jest niewygodne, trzeba sie dostosowac do innych, a my bedziemy jej potrzebowaly na cale stado zeby powycinac
- zlapac kotke i jej dziecko jako pierwsze (przypominam, obydwie urodzone w domu...)
- sprawdzic czipy i jak beda zlozyc oskarzenie o porzucenie zwierzakow/ka
- wylapywac po koleji koty ze stolowki, ciachac i wypuszczac, miziaste do adopcji
- na juz zorganizowac materialy na zrobienie budek
- zbiorka karmy/ustalic dyzury/pomoc
No i tyle...planow co nie miara, na szczescie kobity sensowne, chyba wszystko sie uda. We wtorek dzwonie do Enrique po klatke, ma zalatwic za 30 euro, co jest gites! (w poniedzialek swieto...). Kciukasy, dobre rady i mysli potrzebne....