Oczywiście, to nie ja mam być kastrowana
, choć by mi nie zaszkodziło, bo dzieci mam już wszystkie. O siebie bym się nie bała.
Gustaw, moje dziecko kocie ukochane, ur.12.02.2014, zaczął śpiewać sobie serenady i jego mocz nabrał charakterystycznego ostrego zapaszku. Nie powala, ale da się wyczuć, jak się wchodzi do domu. Drugie kocię: Orbinio (z 20.04) na razie pozostaje w stanie dziecięcej niewinności, ewidentnie jeszcze "woli bożej" nie czuje. Kłopot w tym, że Gustawcio od 7.10 do 21.10 był leczony Metronidazolem z powodu lamblii (odpornych na Aniprazol), 10.11 odebrałam w końcu negatywny wynik parazytologiczny kału. Teoretycznie pozbyliśmy się więc życia wewnętrznego i jesteśmy zdrowi. Badania krwi są w normie.
Ale...boję się. To w końcu operacja w znieczuleniu, mogą być różne powikłania. No, dobrze, nie operacja, zabieg. Ale zdarzały się przypadki niewydolności nerek, na skutek niedotlenienia po podaniu zbyt dużej dawki "usypiaczy". A jak mu odporność spadnie i znowu się rozłoży? A jak wcale się nie obudzi po operacji???
A może lepiej póki co zablokować go hormonalnie, niech ma więcej czasu na regenerację po tych lambliach? A może poszukać lecznicy, w której operują w znieczuleniu wziewnym? Mam kilku przyzwoitych wetów, jedna lekarka nawet jest genialna, ale to nie ona operuje...Za to świetnie leczy brzuchy, jest baaaardzo dokładna, wnikliwa, profesjonalna, miła i droga. Potrzebny mi genialny chirurg z Warszawy...
Zdaję sobie sprawę, że ludzie i koty mają naprawdę poważne problemy, a moje strachy mieszkają tylko w mojej głowie. Tyle, że ta kastracja mnie przeraża. Kocham te koty i paniczne się boję, że mogłoby im się coś złego stać.
Potrzebuję wsparcia doświadczonych kociarzy