Dwie godziny temu dowiedziałam się że moja kotka ma totalnie zaawansowany nowotwór obu nerek. Nerek prawie nie ma, składają się z masy guzów, częściowo zwapniałych, torbieli.
Gaja ma 15 lat, to kot odkąd skończył 3 miesiąc życia (bo adoptowałam ją z azylu miesiąc wcześniej w kiepskim stanie) nigdy na nic nie chorowała, była okazem zdrowia, sprawności, zęby ma jak roczny kot choć nigdy nie miała ich czyszczonych.
Kilka dni temu zauważyłam że szczupła mocno dotychczas kotka (zawsze była chudzielcem - swego czasu przebadanym na prawo i lewo na tą okoliczność) jakoś tak nabrała ciałka. Ale było to takie subtelne, Gaja czuła się doskonale. I w pewnym momencie poleciało nagle, wodobrzusze narosło momentalnie, udało się załatwić na cito usg i prawda nie daje nadziei.
Już wczoraj Gaja dostała leki odwadniające - ale płynu przybywa. O dziwo - nerki dają radę i nadal pracują.
Pocieszające w pewnym stopniu jest to że nawet gdybyśmy wiedzieli wcześniej - to absolutnie niczego by to nie zmieniło. Co najwyżej zafundowalibyśmy jej więcej badań w nadziei że to może nie to i może można coś jeszcze pomóc. Dzięki naszej niewiedzy Gaja spokojnie dotrwała kryzysu któremu nie mogliśmy zapobiec. Więc odpada mi katorga myślenia - a może gdyby.
Jednak średnie to pocieszenie.
W ciągu 3 lat pożegnaliśmy 4 nasze koty. Gaja będzie piąta. Cztery z nich miały 15-16 lat, więc można by rzec że nie jest źle. Ale to też średnie pocieszenie.
W sierpniu Luna. Dopiero co.
Pomyślcie ciepło o Gai, bardzo proszę.
Wysłałam wynik usg do naszej lekarki, jutro mi odpisze czy coś jeszcze próbujemy, czy ma jakiś pomysł by dać Gai troszkę czasu z nami jeszcze.