No, dobra, dobra
JESTEM KOTEM , KTÓRY LATAŁ SAMOLOTEM!
Kotem Migdałem. Z jednym okiem. Opiszę sam bo niby skąd Duzi mają wiedzieć jak się taki kot czuje?
Szedłem kiedyś .. chciałem powiedzieć :wlokłem się kiedyś, łapka za łapką, malutki taki, głodny, zmarznięty, wszystko mnie bolało, a oko najbardziej. Wpadło wam kiedyś coś do oka, wpadło? I jak było? No, to sobie wyobraźcie , że wpadła wpadła wam gorąca igła...Pewnie kiedyś miałem kocią mamusię, nie pamiętam. Tego jak mnie karmiła i myła też... Nie wiem dlaczego byłem sam na tej ulicy wielkiej i groźnej.. Bałem się przeraźliwie i tak bardzo chciałem, żeby nie bolało i żeby coś zjeść, i żeby było cieplej, i żeby przyszła mama ..
Cały byłem chory , to się podobno nazywa kk. I jak się tak wlokłem to mnie jakaś baba złapała, podniosła, gdzieś wsadziła – o mało nie zszedłem na zawał! Jakby mi mało było. Zaniosła do innej baby. Postanowiłem się bronić bo jestem facetem! Miałem pazurki, ząbki i... sssssssyk. Syczałem tak w każdem możliwej chwili , że potem mnie przezywały Smokiem. Jakbym był smokiem to bym im dopiero pokazał. Ta Ciotka się nazywa Kotika, bo ona koty wszystkie do ratowania zgarnia z ulicy i leczy. W Gdańsku to podobno jest. Mnie też leczyła, coś wpychała do pyszczka, coś do oka – tego co go już prawie nie miałem..I dawała dobre jedzenie! Więc przestałem na nią syczeć i nawet nauczyłem się mruczeć. Chyba się za pewnie poczuła bo zawlokła mnie gdzieś , gdzie coś mi zrobili z tyłu , ale przy okazji zrobili porządek na twarzy, czyli z tą dziurą po oku. Znowu się czułem jak głupek z taką tubą na karku, bałem się, że tak zostanie. Ale była tam też taka ciotka co się nazywa Fanszeta i ona mi to czasem zdejmowała, żeby nie przyrosło.
I zaczął się cyrk, czyli szukanie dla mnie jakiegoś domu, miejsca, człowieka ? Nikt nie chciał takiego kota bylejakiego .. bez oka, czarno-biały, chudy, półdziki..
Znalazła się taka co trochę też pewnie ślepa jest i powiedziała 'niech przyjeżdża' . To się nazywa 'kupowanie kota w worku' ... Łatwo powiedzieć. To gdzieś okazało się być na drugim końcu .. czegoś.. daleko,. jakoś tak daleko podobno i nijak nikt nie chciał, żebym był jego pasażerem.
Szukali, szukali aż się nawinęła taka ciotka Myrzapl co leciała samolotem z tego Gdańska do jakiejś Warszawy i postanowiła mnie wziąć do towarzystwa. No, to tylko ludzie mogą mieć takie pomysły, żaden kot by na to nie wpadł. Nadal byłem mały ale nabawiłem się wielkiej klaustrofobii – zamknięty w transporterze, w zamkniętym, kiwającym się samolocie. Prawie się porzygałem. I w dodatku Warszawa to nie był kres podróżowania, nie , nie ma tak łatwo w kocim życiu.
W Warszawie przejęła – samochodem - mnie inna baba, ciotka iwona66 . Miła była, dobre słowa mówiła, karmiła – to pozwoliłem się miziać, bo myślałem, że ona mnie kocha na zawsze. Okazało się, że owszem kocha , ale musi oddać tej co czeka i jak już się przyzwyczaiłem do takiego fajnego domu, to znowu mnie wsadzili do jakiejś klatki [ to jakieś takie hobby tych dużych, żeby co chwilę kota wsadzać do pojemników??] i następna ciotka, Ania z Warszawy, która jechała do jeszcze innego miasta czyli Wrocławia samochodem, postanowiła zrobić coś z drogą [podsłuchałem] i przejechać przez Opole. To Opole to miał być koniec podróżowania.
No. Jak już dotarłem, w byle jakiej łazience otworzyły baby ten pojemnik, to pomyślałem – oooo, nie, nie ma tak dobrze, żadne mizianki, oglądanie kota, nie będę się przyzwyczajał.. i prosto z pojemnika szurnąłem pod takie duże, niskie, co podobno to wanna jest. Miałem dość podróżowania i mam go dość do tej pory!
Swoją najnowszą dużą babę oglądałem jakiś czas w poziomie całą, bo leżała koło tej wanny i kiciała. Mały nadal byłem, ale na byle kicianie nie dałem się nabrać. Niestety, choć nie wyglądała z tym wszystkim na najmądrzejszą, to się okazało , że ma być moją matką. Zastępczą. Podobno takie też kochają..
Tak kochają, że w łazience trzymają, gdzie w drzwiach były dziury, w które syczała, pluła i warczała jakaś kocia potwora. Jak już MZ [matka zastępcza] wypuściła mnie z tej łazienki, to się okazało , że mieszka tu jeszcze … kotka!! Morelka. Chciałem się zaprzyjaźnić.. Ech.. Próbuję do dziś . To już jakieś 3 lata!! Ludzie, koty – ile można się wściekać? Ja jestem grzeczny kotek, miły, ale Morelka mnie nie lubi. Nie gryziemy się, nie bijemy, czasem się nawzajem pogonimy, pomachamy łapkami, ale nie mam do kogo się przytulić.
Do MZ nie będę za bardzo się przytulał. Poleżę sobie na kolanach, wystawię mój śliczny brzucholek, pomruczę, ale bez przesady wszystko. Jeszcze pamiętam to przerzucanie mnie w pojemnikach tu i tam. Nie pozwolę sobie obciąć pazurków, bo nie wiadomo do czego mi się jeszcze mogą przydać. Bardzo się boję ludzi, bardzo. Nie jestem odważnym kotkiem, różnych rzeczy się boję. Morelka się nie boi ludzi ani rzeczy, a ja potrafię nawet rolki papieru takiego z łazienki się przestraszyć.
Prawie nikt mnie nie widział poza Morelą i MZ. Jak słyszę, że ktoś puka to uciekam do takiej swojej norki i się zagrzebuję, zasłaniam i tylko czekam aż pójdzie. Już nie chcę się przeprowadzać i przyzwyczajać!!. MZ mówi do mnie Migusiu, Misiu, a czasem tak, że tu nie powtórzę bo może jacyś tacy co ratują koty chcieliby mnie zabrać. Do Morelki też tak mówi – niezrównoważona jest chyba. Ale już się na niej znam i wiem czego się spodziewać, więc zostanę.
To pa
Ciotki