Jestem.
Dopiero dziś, bo nie miałam głowy i czasu. Teraz też juz padam na twarz, ale piszę - jest lepiej
Własnie wróciliśmy z wizyty - nie było to proste bo od wczoraj jeździmy z czterema kotami.
Od roku mieszkamy niedaleko moich rodziców. Nie pisałam wam, ale w zeszły Piątek, zachorował kot moich rodziców (miał zapalenie krtani - wyglada na to że to wirusowe). To starszy Pan ma już 10 lat i musiał się zaziębić, albo ktoś coś z dworu przynióśł a Guguś, szczepiony nie był ;/. No każdym razie Guguś sobie jeździł na zastrzyki z antybiotykiem od zeszłej Niedzieli (na początku tam gdzie Pako najpierw, bliżej domu, potem pojechał już do Degórskiej, tak jak Pako, bo mamie się też nie podobało leczenie Gugusia, ale to już inna historia).
Pisałam wam że moja mała kicia spędziła tam u rodzicow jeden dzień (teraz wiem że niepotrzebnie, ale wtedy myślałam że to co ma Guguś to niezaraźliwe). Zaniosłam ją tam chyba w zeszłą Środę, kiedy obydwoje poszliśmy do pracy i nasze koty miały zostać same - bałam się że mała Paka zamęczy, albo co gorsza on ja pogryźie, jak mała na niego skoczy (a Pako byłby do tego zdolny, taki obolały próbował nawet mnie nie raz ugryźć - właściwie przy każdym podnoszeniu, a na małą wiecznie prychał). Wolałam więc ich samych nie zostawiać i mała poszła do mamy.
Kiedy w Sobotę wieczorem dowiedziałam się że drugi kot rodziców zaczął kasłać i kichać i zrozumiałam że to jest zaraźliwe, bardzo się wystraszyłam. Zaczęłam obserwować małą kicię i zauważyłam że w nocy dwa razy kaszlnęła i może odrobinę się mniej bawiła. No więc niewiele myśląc w Niedziele zapakowaliśmy całe stado do transporterów i pojechaliśmy. Pako dostał swój zastrzyk (oczywiście, z krzykiem i dopiero jak na nim siedziałam, druga osoba go trzymała a następna dopiero robiła zastrzyk), a mała kicia zostala osłuchana i przebadana - temperatura ok, w ogóle wszystko ok, tylko jakieś świsty w krtani, no więc na wszelki wypadek dostała zastrzyki dwa - dziś znów jechaliśmy z całym stadem ;//// i Kicia dostała zastrzyk o przedłuzonym działaniu, gdyż już świstów nie ma, nie kaszle, nie kicha (chyba zdażyliśmy zanim się to rozwinęło, albo po prostu spanikowałam i nic jej nie było - nie wiem, się nie dowiem, ale cieszę się że jest zdrowa).
Wracając do Paka - dopiero niedawno zrobił kupę. Od wczoraj prócz lactulosum, dawałam mu trochę mleka dla kociąt (z acidolackiem), ale dziś już poszłam na całego i dałam mu trochę zwykłego mleka też z acidolackiem i chyba w końcu pomogło. Poszedł zrobił co trzeba, odetchnęliśmy z ulgą.
Dziś były wyniki - wkleje wam jak chcecie. Wszystko jest ok, nie ma żadnego zapalenia w organizmie. Ma tylko podwyższoną glukozę, ale Pani dr powiedziała że reszta wyników wyklucza cukrzycę i że kotom tak wzrasta ten poziom glukozy ze stresu (no a stresu miał wtedy sporo, histeryk jeden ;P), cos tam jeszcze w próbie wątrobowej jednej jest trochę poza normą - ale to podobno od tego zatwardzenia. Pani doktor powiedziała, że dopiero teraz może mi dać leki do domu, bo wcześniej się bała że można mu tym krzywdę zrobić.
Dostałam Metacam w syropie do domu, więc już nie musimy jeździć na zastrzyki. starczy mi do Piątku, w Czwartek mam zadzwonić, to mi zamówią wieksze opakowanie, jeśli będzie potrzebne i mam tez obserwować jak Pako reaguje (na razie odpukać jest dobrze - o 20:00 w dostał pierwszą dawkę i już zaczął kuśtykać). A w trakcie dnia było znów bardzo źle - bo tyle leżał i płakał, więc w tej chwili widzę poprawę.
Najgorsze że nadal nie wiadomo co to tak naprawdę jest ;/
Nie chcę nawet myśleć ile na to wszystko wydaliśmy - i to naprawde jakaś totalna kocia apokalipsa. Od znaleźienia Kici, to już miesiąc, przez który zachorowały wszystkie nasze koty, które do tej pory byly zawsze zdrowe ;///
Powiem wam tylko że do Piątku zostało nam 50 PLN i będziemy chyba jeść kaszę suchą, albo zmieniaki
Na dodatek, trzeba pomyślec o tym żeby za jakiś tydzień max dwa, kicię odrobaczyć w końcu (miałam to zrobić tydzień temu (to było akurat dwa tygodnie po tym jak przestała brać antybiotyk na to zapalenie gruczołów mlek.), ale Pako zachorował i bałam się że to kalici, więc wstrzymałam się z podaniem jej tabletki (tak na wszeli wypadek), teraz znów muszę poczekać, po tym antybiotyku, który dostała wczoraj i dziś. Potem trzeba będzie ja zaszczepić i wysterelizować, więc to nie koniec kosztów. A jeszcze niewiadomo ile Pako będzie chorował. No i potrzebuję dwóch nowych domków dla dzikusków. Ze też wszytkie takie tragedie muszą się dziać zawsze na raz. Kocia apokalipsa jak nic ;/
No ale nie ma co już narzekać - wszyscy żyją. Pako nie ma białaczki ani żadnego raka, także są też powody do radości i tym optymistycznym akcentem końze na dziś