Dzięki że ktoś w ogóle chce czytać te moje wypociny. Straszny ze mnie panikarz - jeśli chodzi o bliskich - no a Pako to bardzo bliski członek rodziny.
Zadzwoniłam do męża, jest już w domu, zajrzał Pakowi do mordki i nie ma żadnych nadżerek, albo ranek czy zaczerwienień, choć uspokoję się dopiero jak sama sprawdzę.
Jeśli chodzi o dotychczasowe leczenie, to dostał 2 x po dwa zastrzyki (przeciwzapalny i coś przeciwbólowego ale co dokładnie to nie wiem, bo musiałam trzymać mojego tygrysa i już o niczym innym nie myślałam
- ale dziś się tam rzeczywiście przejdę i poproszę o wydruk). Dotychczasowa lekarka, leczy go jak mówi na zapalenie stawów, bądź kości, bądź mięśni (sama nie wie, bo przecież go nie zbadała).
Natomiast ta Pani doktor do której zadzwoniłam jak powiedziałam że to może kalici, to absolutnie zaprzeczyła i powiedziała że to niemożliwe, że ten wirus nie ma takich objawów i że trzeba zrobić RTG (czyli powiedziała to co ja mówiłam na początku, jak tylko zaczął kuleć).
Także mam dwie różne diagnozy z tym że ta Pani doktor Degórska od dzisiejszej rozmowy tel. w ogóle Paka nie widziała, a ta co go widziała to właściwie go nawet nie dotknęła, poza zrobieniem zastrzyków. I bądź tu mądry człowieku ;/
I tak Pako był szczepiony w zeszłym miesiącu, zaraz przed tym jak znalazłam tę Kicię w sedesie w pociągu i przyniosłam ją do domu. To była zwykła taka szczepionka co się ją robi profilaktycznie co rok, lub rzadziej (ja robię rzadziej bo pako siedzi w domu i do tej pory nie miał do czynienia z żadnymi obcymi kotami).
Pako dziś umierający nie jest, mąż mówi że chodzi, wstaje jest ciągle głodny (czyli norma) i sam chodzi do kuwetki - czyli ewidentnie to dzięki tym zastrzykom przeciwbólowym. Też nie chce siać paniki i zamętu, że go będę męczyć podróżami do warszawy i po nocy męczyć ludzi, którzy mi powiedzą to samo, na dodatek, to kolejny stres dla kota, ale z drugiej strony nie daruję sobie jak czegoś nie zrobię, a potem będzie już za późno ....