Na zawsze w sercu mym...

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pon lip 21, 2014 21:58 Na zawsze w sercu mym...

2 lata temu adoptowałam kotkę i kocurka ze schroniska w Jeleniej Górze. Koty były, delikatnie mówiąc, w stanie agonalnym, ale natychmiastowa pomoc weterynarza i zapewne dużo szczęścia sprawiło, że kociaki są ze mną do dziś :)
Na początku lipca chciałam pomóc kolejnym maluchom i znów wybrałam się do tegoż schroniska, pominę kwestię "przemiłej" obsługi oraz przedmiotowego traktowania zwierząt. Przepiękna maleńka szaro-bura kotka, którą adoptowałam miała podobno 2 miesiące i ważyła zaledwie 600g, nie chciała nic jeść ani pić, wymiotowała robakami (niektóre miały 10cm długości). Oczywiście prosto ze schroniska pojechałam do weta (jedynego w mojej miejscowości, którego serdecznie nie polecam) - mimo leczenia kotka odeszła po tygodniu, dzięki partactwu wspomnianego weta umierała w męczarniach :( Pozostał żal i ogromne wyrzuty sumienia. Nie potrafiłam sobie poradzić z tym, że jej nie pomogłam, nie uratowałam, wciąż analizowałam wszystko - wizyty u weta, podawane leki, co mogłam zrobić inaczej, a czego nie zrobiłam itp. Po 3 dniach stwierdziłam, że spróbuję uratować kolejnego kociaka (wierzyłam, że tym razem uda mi się pomóc, a przy okazji miałam nadzieję, że w ten sposób jakoś odpokutuję tę bezsensowną śmierć). Kolejne maleństwo było przepięknym czarnuszkiem, z którym spędzałam całe dnie (pierwszego dnia była tak wystraszona, że chowała się za i pod meblami. Następnego dnia było już lepiej - kicia miała dobry apetyt, załatwiała się parę razy dziennie, nie było robali, a w schronie powiedzieli, że była odrobaczana więc nie wybrałam się z nią do wspomnianego już wcześniej "przewspaniałego" weta). Siódmego dnia po południu kicia dostała biegunkę, a w nocy wymiotowała robalami - oczywiście mimo zapewnień weterynarzy na stronach internetowych, że udzielają pomocy o każdej porze dnia i nocy, żaden z okolicznych, do których próbowałam się dodzwonić nie był w stanie lub po prostu nie chciał mi pomóc. W niedzielę rano pojechałyśmy z Małą do kliniki oddalonej ode mnie o godzinę drogi - wet stwierdził, że organizm kotki jest wyniszczony - podejrzewał wirusa - podał leki, kroplówki, pobrał krew i umówiliśmy się na następny dzień rano. Lorien odeszła dzisiaj o 4:30 cichutko i spokojnie, mimo ogromnego bólu, jaki zapewne odczuwała. Nie mogę przestać płakać. Przez ten tydzień pokochałam ją całym sercem, spędziłam z nią każdą minutę, czuwałam w nocy, obiecywałam, że ją uratuję. Nie potrafię pogodzić się z jej stratą - kicia ważyła zaledwie 400g, stwierdzono wirusa i robale. Pozostał ogromny żal, wyrzuty do samej siebie i pustka...Dlaczego ludzie pracujący w schronisku tak traktują zwierzęta? Dlaczego nikt nie troszczy się o takie maluchy - kotki były zjadane od środka przez robaki!!! W schronisku jest wet, kotków podobno ok.20. Za odrobaczanie płaciłam 5zł. Czy schronisko naprawdę nie stać na wydatek rzędu 100zł na odrobaczanie? Dlaczego takie maleństwa są od razu spisywane na straty? Przepraszam, że nie podarowałam wam długiego, beztroskiego i szczęśliwego życia. Nigdy sobie nie wybaczę.Przepraszam, że nie dotrzymałam obietnicy...:(

laguna

 
Posty: 3
Od: Pon lip 21, 2014 20:51

Post » Wto lip 22, 2014 7:17 Re: Na zawsze w sercu mym...

Czy weci powiedzieli jakiego kotka miała wirusa? Bo bardzo prawdopodobne jest, że miała panleukopenię i teraz twój dom jest skażony dla wszystkich kotów, które są nie szczepione. Zarazki tej choroby przetrzymują w domu wiele miesięcy i są śmiertelne dla małych kociąt.
Powinnaś zdezynfekować całe mieszkanie, żeby choć trochę zminimalizować obecność wirusa i co najmniej pół do roku nie brać nie szczepionych kotów do siebie.

Rozumiem, że twoje koty są zaszczepione ?
19.11.10 - Tosia (*) - kocie dziecko, któremu los dał tak mało czasu
26.08.11 - Czikita (*) moja pierwsza kocia miłość - przyszła, zabrała moje serce i odeszła tak szybko
14.12.12 - Felciu (*) zawsze będziesz z nami
26.04.14 - Papaja (*) najsłodsza strachliwa królewna, takiej już nie będzie
31.07.17 - Rudolf (*) moja najukochańsza kocia pierdoła

AgaPap

 
Posty: 8937
Od: Pt sie 31, 2007 6:49
Lokalizacja: Katowice i trochę Świdnica

Post » Wto lip 22, 2014 19:22 Re: Na zawsze w sercu mym...

Strasznie Ci współczuję. I doświadczonego bólu i konieczności obcowania z takimi partaczami :(
Lenistwo w miłości jest niewybaczalną zbrodnią.
To co przed "ale" jest nieważne.

illusjon

Avatar użytkownika
 
Posty: 28
Od: Pon lip 21, 2014 22:44
Lokalizacja: Warszawa

Post » Wto lip 22, 2014 20:37 Re: Na zawsze w sercu mym...

Tak moje koty są szczepione, małych nie mogłam zaszczepić bo wg weterynarzy były za małe. Czy to, że kotka miała tego wirusa to znaczy, że przyniosła go ze schroniska, czy zaraziła się u mnie? Jeśli wirus jest w schronisku to oznacza, że wszystkie koty są skazane na śmierć? Wg informacji na ich stronie koty nie są szczepione, a niedawno trafiło tam 9 maluszków:(

laguna

 
Posty: 3
Od: Pon lip 21, 2014 20:51

Post » Wto lip 22, 2014 20:50 Re: Na zawsze w sercu mym...

Niestety, tak może być, panleukopenia panoszy się w dużych skupiskach zwierząt :( . Dlatego jest w schroniskach tak duża śmiertelność.Walka z pp u maluchów jest bardzo trudna :(
Niektóre ośrodki podają profilaktycznie surowicę na wejście ale nie wszystkie.

Współczuję Ci przeżyć i emocji :(

alix76

Avatar użytkownika
 
Posty: 23037
Od: Nie mar 22, 2009 7:37
Lokalizacja: Wa-wa




Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Blue, Google [Bot] i 180 gości