Temat dotyczy mojej prywatnej "działki" czyli Rembertowa.
Sprawa wygląda następująco:
Mieszkam tu dopiero rok, a bezdomnych kotów widziałam 4. A możecie mi wierzyć, że zwracam uwagę na takie rzeczy. Niestety to także dzielnica domków jednorodzinnych i wszystko jest tutaj na opak. Większość kotów wychodząca, psy gniją w budach/kojcach. Widziane przeze mnie bezdomniachy to zazwyczaj weterani i dzikusy ( na ich szczęście bo koty nie są mile widziane w tych okolicach) Wyjątkiem jest białorudy kocurek (około roku) dokarmiany przez sąsiada w jego ogródku. Jestem umówiona na kastrację z weterynarzem w sierpniu...
Jakiś czas temu na posesji przemknął mi przed oczami około 5 miesięczny pingwinek. Wyglądał bardzo dobrze, czyściutki, oczy zdrowe, płochliwy. Nie widziałam go potem więc dałam sobie spokój - ot kolejny nauczony wychodzenia maluch...Niestety, wczoraj mój spokój został zaburzony. Wracając z psami ze spaceru wrzuciłam psią kupę w woreczku do śmietnika. I z przerażającym syczeniem wyskoczyły z niego 4 kociaki: "mój" pingwinek, cudna szylkretka, tricolorka i rudy...Wszystkie na oko w tym samym wieku, nadal czyściutkie ( bez kk, oczy zdrowe, chude przerażająco także nie) i dzikie diabły.
Nie myśląc wiele poszłam do sąsiadów pogadać. To bardzo dobrzy ludzie, od lat karmią koty, wystawiają wodę, zrobili kotom budkę z drewna i styropianu u siebie na w ogródku i zapytałam. Nic o kotach nie wiedzieli, Pan bąknął coś pod nosem, że kiedyś kotów karmił więcej, ale odkąd rudas się zadomowił, to nie dopuszcza innych na teren ogródka
2 sąsiadka wiedziała więcej - są dwie kotki mnożące się regularnie, a ich mioty regularnie porozjeżdżane po okolicznych ulicach i torach (kolejka 30 metrów dalej)
Próbowali kiedyś łapać, ale kotka zawsze "znikała" i od jakiegoś czasu nie pokazuje się w ogóle.
Moim planem jest wysterylizować obie mendy (jakoś znajdę), połapać maluchy ( bo inaczej w zimie będziemy mieli znów zatrzęsienie) i albo po sterylizacji wypuścić (
) albo przymusowe oswajanie w klatce i rękawicach kuchennych. I tutaj pojawia się kłopot.
Mam doświadczenie spore ( Ci którzy pamiętają mnie wcześniej z forum wiedzą najlepiej) z oswajaniem dzików, byciu DT i wydawaniem do adopcji. Niestety zazwyczaj kocięta były do mnie przywożone do domów "pod drzwi". Nie mam pomysłu jak złapać młodziaki, a już na pewno nie jak zlokalizować matki...
Może jest ktoś z Rembertowa lub okolic kto zna lepiej sytuację, ewentualnie ma doświadczenie w takich akcjach?
Na pewno młode przychodzą do nas jeść do otwartych 2, dużych śmietników na podwórko. Można się na nie zaczaić oczywiście, kłopot w tym, że to jest kamienica. Kilka mieszkań, kilka melin. Jedni z sąsiadów mieli nawet kłopot z 2 szczeniakami u nas w mieszkaniu, chociaż psy ciche i czyste. Drudzy...Cóż drugi sąsiad to ponoć bestia w ludzkiej skórze. Ma jakis wyrok nawet za znęcanie się nad swoim psem, sąsiadom którzy dokarmiają koty i chcieli jednego przygarnąć przejechał kotkę samochodem ( podobno celowo) a jej truchło wyrzucił do rowu. Ludzie się go boją, kilka recydyw, gość nie jest zrównoważony...
Ja także nie mam za bardzo warunków na prowadzenie kociego DT ( Dante ma padaczkę, Radek łapie wszystkie choroby jakie się da od tymczasów)+ dwa duże pie podrostki na które będzie trzeba uważać. Nie mniej uważam, że trzeba się tym zająć przed zimą, bo potem nie ogarnę. Sąsiedzi na pewno pomogą - karmą, może żwirem. Pytanie tylko co z sterylkami ( darmowymi) no i najważniejsze kto mi pomoże później wyłapać bezdomniachy...
wszelkie rady mile widziane
pozdrowienia