Edit dn.: 11.06.2014 r.
Maciuś - ok. 2001 -2014, pierwsze lata prawdopodobnie u jakiejś babci, 1 rok w schronisku, 4,5 roku u nas w domku.Postanowiłam edytować ten post, aby tutaj napisać, że wątek rozwija się również w stronę opowieści o mojej Kitulce, a teraz nowym dokoceniu. Dlaczego nie zakładam nowego wątku? Bo wszystko co się teraz dzieje jest wynikiem utraty najwspanialszego Skarbu pod słońcem. I we wszystkim co się teraz dzieję uczestniczy Maciuś, w naszych myślach, w moich sercu, na zawsze. Nauczył mnie tak wiele. Zmarł na raka nerki, z przerzutami na wątrobę, krezkę, jelita i nie wiem jeszcze co. Został pochowany tak godnie jak żył - na Cmentarzu dla Zwierząt w Bytomiu Miechowicach.
___________________________________________________________________________________________________________________________________________________
Nie pisałabym, gdybym nie była na emocjonalnym dnie. Wczoraj zmarł mój kochany kot Maciek. Nie zmarł samoistnie a z choroby na stole operacyjnym. Miał ok. 13 lat. Nie wiem dokładnie, bo w wieku 8 lat wzieliśmy go ze schroniska do mojej kotki też 8 letniej jako towarzysza. Z nami był 4,5 roku tylko i aż, aż tak długo że został moim adoptowanym synkiem, moim słoneczkiem najsłodszym na świecie. Myślałam, że mam jeszcze kilka lat przed sobą, przed nami, z moim synusiem. Dzięki temu co przeczytałam wiem, że mogę tak bez obaw mówić. 5 dni temu poczuł się źle, ogólnie było podejrzenie że ma niewydolne nerki. Byłam u pani weterynarz, dostawał kroplówki, wyniki się poprawiły. Przedwczoraj poczuł się bardzo źle, stracił apetyt i nagle dopadła go anemia. Wczoraj zaczął tracić przytomność, miał niedotlenienie mózgu. Do wczoraj nikt nie podejrzewał, że to coś tak poważnego. Jechałam z nim taksówką na cito do innego weta na usg i rentgen - dopiero teraz choć badam go odkąd u mnie jest. Okazało się że ma guza na nerce wielkiego jak sama nerka. Dostał tlen. Moje dzieciątko bało się, ale było już obojętne. Tuliło się do mnie przez te wszystkie badania. I dali mi wybór - uśpić czy operacja podczas której się okaże czy da się operować czy nie. Gdzie leczyłam go odkąd u mnie był i nikt nie mówił jak szłam na kroplówkę że kota pożegnam! Kazałam operować! Do ostatniej chwili, do ostatniego tchu. Pani weterynarz zadzwoniła, że rak obrósł nerkę, wątrobę, krezkę i jelita. I Maciuś zmarł z wykrwawienia we śnie. Czy nie dało się tego uniknąć? Odpadł mi kawałek serca. Nie daje już rady ze sobą! Szlak mnie trafia jak pomyślę że usg i rtg były robione kiedy on umierał. Dlaczego nie wcześniej?! Dlaczego ja sama nie nalegałam na te badania? Szliśmy na kroplówkę radośnie, choć mój Maciuś już nie domagał, ale wierzyliśmy że pani doktor da leki i po sprawie a pożegnałam kota na zawsze, kota którego miałam mieć jeszcze kilka lat. Nie mogę sobie z tym poradzić - ciągle beczę, tulę jego kocyk w którym jeszcze czuć jego zapach.
W sobotę będzie miał pogrzeb na cmentarzu dla zwierzątek przy schronisku. Wciąż leży w gabinecie, teraz w chłodni. Tak dużo chciałam mu jeszcze dać a tak odszedł wcześnie. Nie zdążyłam go nakochać aż tyle ile bym chciała gdybym wiedziała, nie wypuszczałabym go z objęć!!! Tak mi ufał, a umarł zbyt wcześnie. Nie unikałam weterynarza, więc dlaczego tak się stało
((
Mam jeszcze kotkę kochaną - mam ją od dziecka też już około 13 lat. Jest szalona, zdrowa. Po Maciusiu i tym bólu, który mi towarzyszy nie chciałam więcej kotów. Za bardzo boli. Ale moja Kitulka wciąż szuka Maćka, siedzi sama i nie wie co się dzieje, widzi że płaczę jak bóbr. I kiedy spojrzałam jej w oczy to pomyślałam, że gdyby dać jej kolejnego towarzysza to by zajęła myśli kimś innym - ale nie wiem czy ona będzie potrafiła jeszcze jakiemuś kotkowi zaufać, czy pokocha innego kota. Maciek był jedynym w jej życiu. Był dobry, czuły, cierpliwy, kochany. Nie wiem co robić, nie chcę trzymać Kitulki samej w mieszkaniu ani chwili.
Stały się też dziwne rzeczy - paranormalne - wczoraj leżałam bez okularów i kiedy zrobiło się ciemno to moje ubrania na fotelu ułożyły się w kształt leżącego Maćka. Były idealne - główka z czapeczką kolorową, plecki, nóżki. Nawet mój maż to zobaczył i zaburzył ten kształt. Ja patrzałam na "Maciusia" godzinę chyba, tak nagle mi się to pokazało. A dziś spojrzałam w oczy mojej Kitulce i ona ma oczy żółte, Maciuś miał zielone. I kiedy spojrzałam w oczki to jedno było żółte a drugie było zielone. Myślałam że mam halucynacje, ale nie, potem jej przeszło. Co o tym myśleć? Co mój Maciuś chce mi powiedzieć?