Witam wszystkich.
Z góry przepraszam, że mój pierwszy wpis, to od razu prośba o pomoc, ale to chyba najlepsze miejsce, gdzie mogę się zwrócić...
Temat zabiedzonych kotów na prowincji przewijał się przez to forum nie raz, ale mimo to pokusiłam się szukać pomocy tutaj, bo jak nie ludzie z Miau to kto?
W Dziwnówku na posesji należącej do miejscowej Biblioteki Publicznej (ul. Morska róg Wolności) oraz w kwadracie ulic Morska – Zaułek – Wolności – 1 Maja "plącze się" szesnaście (tyle zidentyfikowałam) zabiedzonych kotów. Jak mówili miejscowi, "koty są tu od zawsze", "zawsze ktoś im tam coś rzuci do jedzenia", "w sezonie to nawet sporo ludzie dają...". Stan kotów jednak przeczy tym śmiałym deklaracjom, a może po prostu jedzonko daje się temu, który akurat gdzieś się pokaże, ale globalnie jest to kropla w morzu potrzeb. Koty są przeraźliwie chude, sama skóra i kości, a co najgorsze w przeważającej większości – CHORE. Dokarmiając je zauważyłam cały katalog kocich chorób, świerzb, koci katar, pchły i kleszcze wielkie jak byki
Koty nie są sterylizowane, jak na razie mamy dwa miesięczne mioty i jeden paro dniowy – kociaki ogólnie w dobrym stanie, ostatniego miotu nie widziałam, byłam jedynie świadkiem faktu, że kotka była w ciąży, a po dwu dniach pojawiła się już bez brzucha zataczając się z braku sił – szła za mną kawał drogi prosząc o jedzenie – musiałam skoczyć do domu po puszkę, a ona cierpliwie czekała na ulicy... Czwarta kocica jest w ciąży.
Na posesji graniczącej z Biblioteką mieszka pan, który zorganizował z gminy dwie kocie budki, gdzie schronienie znalazły dwie kocice z przychówkiem, te które okociły się jakiś miesiąc temu. Trzecia kotka, która urodziła przed tygodniem chyba nie należy do kociej bandy spod biblioteki – żyje na tyłach zamkniętych jeszcze budek barów / smażalni na ul. 1 Maja. Lokale te zostaną niebawem otwarte, zacznie się harmider i ruch, nie wiem gdzie się te koty przeniosą. Parę kotów już było przeganianych – widziałam jak to właściciele "przygotowują się" do sezonu: Karcherem myją deski, strumień wody w kota, albo kopniak, a w najlepszym wypadku psykanie, żeby sobie sierściuch poszedł... Raz jedna usłużna pani od sezonowego domku, widząc że karmię kota, powiedziała "Pani uważa, bo one parszywe są. Skaranie z nimi". Kiedy zaproponowałam, żeby może też czasem coś im rzuciła jeść, była oburzona "No co też pani?! Przecież to nie moje!" (Wobec takiej postawy, mam nadzieję że pani nie posiada żadnego zwierzaka.)
Rozmawiałam z panem sąsiadującym z biblioteką, który oprócz budek skołował karmę od gminy i jak twierdzi – "dokarmia koty, szczególnie zimą". Dobrze, że ktoś coś robi, ale to jest taka doraźna pomoc i chciałoby się zrobić więcej. Własnych zwierzaków pan ma cztery, no i stara się pomóc tym wolnożyjącym bidom, ale jak ktoś powiedział, facet czasem popija i bardziej pewnie swoje koty karmi niż te obce. Nie mnie osądzać – nie znam człowieka i sprawy. Na moje oko prawda leży pewnie po środku, jego koty rzeczywiście są zadbane, kocica wysterylizowana, wychuchana, dorodna. Faktem jest, że wszystkie bezdomniaki leciały susami, kiedy tylko ktoś pojawił się z jedzeniem. Koty są na wpół oswojone, jedne bardziej, drugie mniej ufne. Oglądałam je z bliska i dopiero wtedy na dobre przeraził mnie stan ich zdrowia.
Pani pracująca w bibliotece, też na puszki pod biurkiem i pomaga, ale każdy dobry człowiek kończy na dokarmianiu... Przyjezdni – tacy jak ja i kilka fajnych osób, które poznałam sondując "kocią sytuację" dadzą jeść, zachwycą się kociakami i tyle. Pani z biblioteki podobno ma chętnych na maluchy – oby rozdała je do dobrych domów.
My, jako osoby z zewnątrz, nie za bardzo mieliśmy z kim rozmawiać: miejscowi nie dostrzegają potrzeby kastracji – sterylizacji, mówią,że jak to na wsi – raz kot jest raz nie ma, rok dwa pożyją, a potem następnych pełno... Machają ręką.
Pani weterynarz dojeżdża z Kamienia Pomorskiego raz na tydzień czy dwa, ale nie miałam okazji jej "złapać". Kobieta z powołaniem, zeszłej zimy dojeżdżała co dwa dni, karmiąc kocicę, która zimą okociła się gdzieś pod podłogą nieczynnego baru. Chylę czoła, ale generalnie, co można zrobić z doskoku?
Koty z wspomnianego rejonu ulic są chore jak licho, poza tym przydałaby się sterylizacja, nawet bym się dołożyła finansowo, ale nie było z kim rozmawiać. Poza tym potrzebne jest jakieś "zaplecze" – tego chyba nie muszę tłumaczyć nikomu. Koty wyłapać się dadzą, ale potem jakieś miejsce na dojście do siebie po zabiegu etc. Nie miałam samochodu, bo wtedy mogłabym złapać nawet któregoś z bardziej oswojonych, zawieźć do Kamienia Pom. żeby ciachnęli, ale jak człowiek przyjechał z daleka z jedną małą walizką - to za wiele nie zrobi.
W związku z opisaną powyżej sytuacją, szukam osób, które są "na miejscu", mieszkają w okolicy i mogłyby jakoś pomóc. Wolontariusze, członkowie pro zwierzęcych fundacji etc. Ja jestem z Mazowsza i w ogóle nie orientuję się, jakie organizacje działają w zachodniopomorskim.
Serce mnie boli jak myślę o tych kotach, jestem gotowa zasponsorować finansowo sterlizację, ale niezbędni są ludzie stamtąd, ja z odległości 700 km nic nie poradzę.
Proszę przekazujcie dalej, popytajcie, kto gdzieś w pobliżu mieszka, jaka organizacja działa w okolicy. Nie zostawiajmy tych kotów samym sobie! Może jak znajomy popyta znajomego i znajomego znajomych, to coś uda się zrobić.
Jeżeli macie jakieś pytania, piszcie na priv lub odpowiadajcie na wątku forum.
"Kot jest jedynym stworzeniem, któremu udało się udomowić człowieka." (Marcel Mauss)