Ech, tydzień nie jest z tych najlepszych. W niedzielę wieczorem Jopop zadzwoniła, że "mojej" Marcinki koniec jest już chyba bardzo, bardzo bliski. Miałam nadzieję, że może to tylko kolejny kryzys. Niestety, nie, rano już wiedziałam. Z czerwonymi ślepiami pojechałam do pracy.
Wczoraj wracałam z pracy z taką jakąś miłą myślą, że jest jeszcze dużo czasu przed nocą, może jakoś przyjemnie z potworami się dopieścimy. Jeszcze sobie tej myśli do końca nie przełożyłam na konkretny plan, kiedy tuż przed domem dowiedziałam się, że Precel - ten kot, który znalazł się w trakcie poszukiwań Racucha - znowu się zgubił. I kilka osób przez kilka godzin biegało po osiedlowych krzaczorach szukając igły w stogu siana.
ASK@ - dzięki za wsparcie.
Precla zauważył nasz osiedlowy ochroniarz w środku nocy, na szczęście udało się kota złapać.
Jednym z pozytywnych skutków ubocznych wczorajszych łapanek jest zgarnięcie naszego osiedlowego bandziora. Rudy przyszedł na osiedle ponad półtora roku temu jako młody, przerażony, wychudzony kiciuś. Zmykał nawet przed ludzkim spojrzeniem. Nie dawał się podejść. Ostatniego lata, już odpasiony i wielgaśny, został królem podwórka. Jest łobuzem, bije koty, kiedyś nawet przywalił spod samochodu mojemu spacerującemu Frankowi: "niech pies zna swoje miejsce".
Ludzi się nie boi, ale jest cwany, dotknąć ani złapać się nie dawał.
Rudy był ostatnim niewysterylizowanym kotem na tym osiedlu.
Był, bo już dzisiaj jajka poszły precz. Oby tylko charakter mu się poprawił.
I na osłodę dostałam zdjęcie Geiry z domu. Chyba się nieźle zadomowiła, co nie?