Nie prowokować losu, nie prowokować.
Święto uczciłam wybitnie. Najpierw wieczorny powrót do domu - piesek się trafił. Zagubiony, biegający po ulicy. Bez obroży.
Do samochodu wskoczył mi od razu, wystarczyło otworzyć drzwi. Może świąteczne petardy wystraszyły psa i zgubił się? Niestety, przechowanie u mnie na werandzie nie wchodzi w grę - piesio płacze, dobija się do domu. A uroczy sąsiad już obserwował bacznie, co się dzieje - ze zwierzaków sąsiad lubi jedynie swojego własnego pieska.
W domu nie dało rady: chociaż piesio rwał się z miłością i do kotów i do Franka, to Franek nie chciał obcego samca przyjąć pod swój dach.
Wielkie dzięki dla Jopop i Sqpienia za zgodę na przyjęcie psiaka na DT.
Późno już było jak odwiozłam do nich psa. I zobaczyłam leżącego kota na chodniku. Tak dla spokoju własnego sumienia zatrzymałam się, raczej zakładając, że to już trup tylko. I niedoszły trup zapłakał strasznie.
Zapakowałam nieszczęśnika do transportera i pognałam na Gagarina. Nocna pani doktor nie dawała kotu zbyt wielkich szans na przeżycie. Teraz wiadomo, że żyje, jest stabilny, obserwowany pod kątem krwotoku wewnętrznego i urazu kręgosłupa. Czucie w łapach wróciło, nie wiadomo co będzie z wypróżnieniem. Czekać trzeba...