Jak na razie nic nie wiem, prócz enigmatycznego "Sivir znalazła dom". Możliwe, że nigdy się nie dowiem, bo ochrona danych osobowych więc jak państwo się nie zgodzą nie dowiedzą się o stanie psa w chwili oddawania do adopcji - niezaczipowana (podobno zasadą jest, że zwierzęta z fundacji Szara Przystań z Zabrza wychodzą zaczipowane na wszelki wypadek), niedoleczona ( i skoro TDT zjadłszy wszystkie rozumy i wiedzący lepiej od weta uznał, że zdrowa, to pewnie nie przekazał, że pies w trakcie leczenia, przerwanego bo tak), z koniecznością sprawdzenia po przeleczeniu uszu czy w środku nie ma polipów. Ogólnie mam wrażenie, że oddałam psa na zmarnowanie. Bo chcę wierzyć, że Sivir trafiła dobrze, ale:
-niedziela - dostałam nr telefonu TDT, który stwierdza, że nie był u weta (jakiegokolwiek, po to była karta leczenia) na kolejnych dawkach antybiotyku, bo to niepotrzebne; że kropli uszy, choć uważa że to bez sensu (już po tym jak in all gore details opisałam co konkretnie się działo w szwach, więc wierzę bo muszę
), dzień po przybyciu do TDT zdjęty został kaftanik, "bo wcale tak źle ten brzuch nie wyglądał" ( u mnie też - do momentu jak Sivir zaczęła się po brzuchu lizać co chwila i u weta żeśma czyścili z ropy, która to siedziała w środku psa), plus uszy też były oceniane jako całkiem OK do momentu pogrzebania w środku, bo wtedy było tylko wyciąganie następnych patyczków i lekarstwa i czyszczenie, czyszczenie, czyszczenie. O tym wszystkim poinformowałam TDT w niedzielę, bo wcześniej jej nr nie miałam a oczywiście to, co przekazałam osobom transportującym Sivir (Kamila, dziękuję) i co oni przekazali TDT (potwierdziła) zostało zlane ciepłym moczem, bo ona się zna i ona wie lepiej. Aha, TDT od razu po usłyszeniu tego co powyżej sugeruje, że jako że Sivir jest niekłopotliwa (prócz lęku separacyjnego) to może zostać u niej. I na moje pytanie o jakąś panią co miała przyjść zobaczyć Sivir (bo OlaLola prosiła, żeby zapytać) jeden wielki WTF, bo ona nic nie wie.
- 21 ego po trójstronnych ustaleniach było uzgodnione, że Sivir wróci do mnie dziś ok. 21ej z kaftanikiem, lekarstwem i kartą leczenia.
- dziś rano 11:22 info, że będzie jedna pani zobaczyć Sivir to może przełożymy transport
. Odpisuję, że przecież do wieczora kupa czasu, więc może jednak nie, bo chcę w piątek zaraz po pracy do weta z nią jechać.
- 11:42 - ale pani chce być o 20ej. To proszę, ze albo może przyjechać wcześniej, albo Monika sama mi odwiezie Sivir (bo nie będę ludziom komplikować życia i znów kto wie jak długo się umawiać.).
- 13:42 - "ta pani jedzie wcześniej, może się uda"(nie wiem co, więc zostaję totalnie zaskoczona smsem niecałą godzinę później):
-14:33 - "Pies pojechał do domu:) będzie pod kontrolą weta naszego więc możesz być spokojna."
Noż kurna nie jestem. Jak mi Formica powie, że Sivir była u niej, jest zdrowa (lub się leczy) - uspokoję się, jasne. Przynajmniej troszkę - bo nie wiem, czy ona wie jak wygląda Sivir, której w życiu nie widziała na oczy. Bo ciąg zdarzeń i wiadomości od momentu kiedy Monika (TDT) dowiedziała się jak bardzo dała ciała z opieką zdrowotną nad Sivir do momentu "adopcji" nie nastawia pozytywnie i optymistycznie - przynajmniej mnie. Chcę wierzyć, że Sivir jest szczęśliwa i bezpieczna i ma wspaniały DS, ale jak nie lubię teorii spiskowych tak wszystko co powyżej wygląda na "zatrzymam jakoś suńkę i wyleczę i znajdę jej dom, byle się nie okazało że dałam ciała jeszcze bardziej niż przyznałam." Gdyby Monika leczyła ją tak jak powinna i zaproponowała, żeby Sivir została u niej na DT - zgodziłabym się. Bo odpowiedzialny i znający się na psach DT, bo moje zdrowie cierpiące na skutek spacerów, bo tak będzie lepiej dla psa. A tak - wyszło jak wyszło.
Nauczyłam się - nigdy więcej załatwiania niczego "na gębę", nigdy więcej zwierząt z fundacji, gdzie nie podpisuję wcześniej umowy na jakich zasadach jestem DT, nigdy więcej wiary, że Fundacja porządna kiedyś, będzie postępowała zawsze w ten sam sposób i w odniesieniu do każdego. Na razie siedzę i ryczę - bo "no good deeds goes unpunished" - żaden dobry uczynek nie ujdzie kary"
.