Na szybko, bo jestem pomiędzy odkurzaczem, śmieciami, brudną kuchenką, a krojeniem marchewki...
Będzie hard core - powiadam Wam.
Na razie kotka balansuje pomiędzy strachem, potrzebą bliskości (może pomocy?), a wściekłością (cholera wie na co).
Raz podchodzi i chce się miziać, za chwilę ucieka gdzie pieprz rośnie, a znowu za chwilę kuli uszy, syczy, warczy i z wściekłym wrzaskiem wyskakuje ze swojego ukrycia (taki wrzask, jaki ona mi tu czyni słyszałam może kilka razy w życiu jak się dzikie koty tłukły).
Czasem nie wolno nawet podejść, bo wyskakuje z wściekiem i drze się w niebogłosy.
Jeszcze nie wiem o co jej chodzi i będę potrzebować więcej czasu, niż myślałam.
Może ktoś jej zrobił krzywdę, może coś ją boli (bardzo prawdopodobna wersja). Nie wiem, ale się dowiem.
Chciałam dać jej kilka dni spokoju na adaptację, ale w poniedziałek grzeję z nią do weta, bo jeżeli coś jej jest, to muszę wiedzieć dość szybko.
Te dwa dni akurat będą na poobserwowanie jej.
Niestety będzie musiała przeprowadzić się z pokoju młodego do łazienki, bo na ten moment jest nieobliczalna.
Jest dość chuda, nie ma mięśni na doopce, sierść ma brzydką, matową, wypadającą. Ale szybko to zmienimy.
Po przyjeździe rzuciła się na jedzenie i wodę.
Siedziałam z nią, jadła mi chrupki z ręki, żeby za chwilę rzecz jasna zacząć warczeć, drzeć się i uciekać...
Zaprawdę powiadam Wam - będzie się działo.