maria5 pisze:o jej.. to straszne co przeszłaś.. przeczytałam cały wątek od Jaśminki i beczałam.. Przeżywam teraz swój koci dramat i emocjonalnie szukam wsparcia na forum, takie historie jak Twoja sprawiają, że nie czuję się już taką kocią dziwaczką, że pozwalam sobie myśleć, że to normalne, że tak cierpię.. Moja kicia miała raka jajnika.. rozrośniętego, zdecydowałam się na operację, podczas której chirurg usunął jej też 1 nerkę bo źle wyglądała.. Ślicznie doszła do siebie, miała apetyt, humor.. niespełna miesiąc po operacji nagłe pogorszenie - rentgen wykazał przerzuty do płuc. Nie będzie dobrze, mogę ją wspomagać sterydami, pewnie jakimiś moczopędnymi, ale strasznie się boję nagłego pogorszenia i tego, że się bidulka udusi.. mam ogromny wyrzut sumienia, że jej nie wysterylizowałam, bo... nie wiem, ciągle nie było czasu, pieniędzy, chęci, by się tym zająć. Można powiedzieć, że prawdziwie pokochałam mojego kota dopiero jak zaczął odchodzić.. po prostu oszalałam, dopiero ją poznałam na dobre, nauczyłam się rozumieć i prawdziwie troszczyć. Patrzę na nią i błagam ją o wybaczenie.. Gdybym ją wtedy, 10 lat temu, jako półroczną znajdę wysterylizowała, nie mogłaby mieć raka jajnika. Mogłaby pobyć z nami jeszcze ładnych parę lat, a tak - odejdzie niedługo a ja tak strasznie się tego boję.
Tego co Ty przeszłaś, tracąc w krótkim czasie 3 kotki, nawet nie próbuję sobie wyobrazić. Bardzo Ci współczuję.
Nie zadręczaj się, naprawdę. Każdy kociarz w momencie, gdy jego kot choruje zastanawia się, czy mógłby dla swojego ukochanego kota zrobić coś więcej - człowiek jest wtedy w stanie wydać każde pieniądze, pojechać w każde miejsce, byle tylko pomóc. Fakt, że Twoja kicia się rozchorowała nie jest "karą" za to, że jej nie wysterylizowałaś. Równie dobrze mogłoby się wydarzyć coś złego, gdyby była wysterylizowana.
Twoja Kocia wie, że bardzo ją kochasz. Naprawdę, wie. I to jest najważniejsze.
Ja ogromnie tęsknię i za Jaśką i za Elwiskiem i za Arturkiem. Jeszcze tydzień temu mój kochany kocio Artuś żył i walczył o życie. Wiem, że Artur nie chciał odchodzić, nie chciał umierać, widziałam to po jego zachowaniu, w jego oczkach. Jednocześnie Artuś nienawidził lecznic i weterynarzy, a - o ironio - spędził tam większość ostatnich dni swojego życia - nie mogę sobie wybaczyć tego, że byłam taką idiotką, że go tam biedaka ciągałam, męczyłam i stresowałam. Chciałam mu pomóc, ale tak naprawdę naraziłam go na ogromny stres i cierpienie.
Gdy przypomnę sobie to biedne czarno-białe ciałko zwinięte w kłębek, cierpiące, takie biedne, to mam ochotę strzelić sobie w głowę. Najgorsze jest to, że koty się maskują, nie dają po sobie poznać i tym samym często odbierają szansę na to, żeby im pomóc wcześniej. Ja nie miałam żadnych szans, żeby o Niego zawalczyć.
Nie mogę pogodzić się z tym, że im bardziej o moje najdroższe stworzonka dbam, tym bardziej chorują. Jestem w stanie poświęcić każdy czas i pieniądze, żeby im pomóc, ale niestety często na nic się to zdaje.
"Ludzi można z grubsza podzielić na dwie kategorie: miłośników kotów i osoby poszkodowane przez los." /Wilde/