Zwracam się do was z pytaniem czy ktos miał podobną sytuację, jak to się skończyło?? Jak sobie s tym radzić?
Wczoraj Reina (kot niewychodzący jak jak każdy z moich) nagle dostała paraliżu tylnych łap, płakała, skarżyła się. Oczywiscie jak zawsze w takich przypadkach była 22h i naturalnie mój wet nie odbierał
za co mu serdecznie dziękuję
Wsiadłam w taxi i do krakvetu. Lekarz podał przeciwbólowe i cos jeszcze na udrożnienie (czegos tam w kręgosłupie), zaznaczając, że to albo jakis zatora albo uszkodzenie rdzenia (co na rtg nie wyjdzie) i jesli do pon nie minie to zasugerował, że należy to przerwać>... NIE MA MOWY O JEJ USPIENIU póki mruczy, w ogóle sobie tego nie wyobrażam, jestem załamana. Niestety nóżki dzisiaj nadal nieruchome i zimne. Kupsztal był niedaleko kuwet czyli musiała pełznąć. Dzisiaj idę na RTG na wszelki.
Ale moje pytanie jest takie, w przypadku, że nic nie pomoze i łapunie takie zostaną, jak mam jej pomóc??? Ona nie może sie poruszać, pełza, podciągając się na przednich łapach.