
Kasia, lat 24, Wrocław, student, nie karana za składanie fałszywych zezn...a chwila, to nie ta bajka.
Dnia pewnego ponurego, dostałam telefon - "Kasia, cztery kotki są, maleńkie, matka od tygodnia(!!) do nich nie wraca, chcesz jednego? Bo w sumie mogą umrzeć..."
Wykorzystanie wrażliwego serca i mojego i chłopaka, wersja brutalna 1.0. Ledwo co odkarmiłam wykupioną z giełdy zamarznięta szynszylę. Ale ok, zdrowy rozsądek przede wszystkim! Pytamy ludzi dookoła, wszyscy deklarują "morze" a do morza daleko, bo to Wrocław. Dać im umrzeć? Dać do schroniska?
Spóźniliśmy się. Jeden nie żyje.
Mleko beaphara mamy, mieszkanie wynajmowane ale 5 pokoi ma i 3 narwane szynszyle.
W sumie chcieliśmy mieć kota, ale nie teraz no i oczywiście - rasowego z rodowodem, żeby długo żył, nie chorował (takie placebo w zasadzie, bo na 3 szynszyle jedna jest z hodowli i tylko on ma problemy ze zdrowiem). A tu nagle bah, bierzemy trzy koty.
Na szybko wyszukiwanie informacji w necie, trochę z tego co pamiętam z "dzieciństwa" (kiedy to kota chciałam mieć za wszelką cenę i przeczytałam wszystkie możliwe książki w bibliotece) ani się nie obejrzałam koty były w domu. Kobita co mi je przywiozła stwierdziła, że maluchy mają 4 tygodnie i jedzą już saszetki, bo ona im dała i jedzą. A na wsi karmili je mlekiem krowim.
Cudownie.
Ok w internetach pisają, że 3-4 tygodnie to czas na zmianę karmy, mleko im dałam (to beaphara, po szynszyli, nie krowie xD), gerberki. Wszystko znika w zastraszającym tempie, moje "zapasy" które zrobiłam na dwa tygodnie znikają w dwa dni.
Nieszczęśliwie koty przyjechały do nas w niedzielę. Dzień wcześniej umawiałam się z panią weterynarz czy mi je w niedziele przyjmie, oczywiście, że tak, tylko zadzwonić godzinkę przed wizytą.
Dzwonię.
"A biegają?"
No biegają.
"Uszy, oczy, pupcia czyste?"
No tak.
"Jedzą?"
Nie, nie jedzą, pochłaniają.
"No to zdrowe są, pani przyjdzie kiedy indziej"
Moja nadzieja na dowiedzenie się czegokolwiek jak ja mam się tymi pchłami zająć umarła i został mi internet.
Między kotami a posiadanymi przeze mnie szynszylami jest różnica taka, że informacji o szynszylach jest ZNACZNIE mniej. W zasadzie są dwa wielkie fora z czego jedno już prawie umarło, więc znaleźć informacje pisane przez ludzi dorosłych a nie rozpieszczoną 13tkę co właśnie futro dostała, jest o wiele prościej.
Przez to mam wieeele pytań do was, żywych ludzi, bo jak czytam te wszystkie artykuły (od 2 tygodni, bo dzisiaj równo tyle mija ile u mnie koty są) to ogarnia mnie nadmiar często gęsto sprzecznych informacji. ABC przeleciałam brzydko mówiąc - połowa linków już nie działa/informacje są z np. 2002 roku.
Tak więc pytanie brzmi:
Jak nie zabić kotów?
1. Pierwsza wizyta u pani weterynarz skończyła się odrobaczeniem, przeglądem ogólnym i informacją, że im dupki trzeba masować. Maluchy kupczą radośnie i nic im nie było, mimo, że im bebechów nie ruszałam. Mam im mimo wszystko te kupry smyrać? Jeżeli tak, to do kiedy? Obecnie mają ok. 6 tygodni.
2. Jedzenie. Na przyjazd kotów do domu przygotowana za bardzo nie byłam, poleciałam do zoologa po żarcie, bo na zamawianie z neta czasu nie było, więc chcąc-niechcąc wcisnąć w nie VL i Whiskasa wciskałam. Finansowo też za bardzo w pieniądzach się nie kąpię, ba wręcz powiedziałabym, że żrym biedronkowy pasztet (a szynszyle karmę za 30 zł/kg), gdyż do wypłaty daleko a koty w zasadzie pojawiły się z dnia na dzień i nie szło na nich zaoszczędzić. Kupiłam więc im (celem zdrowiego żywienia i zaoszczędzenia na życie) polecanego kurczaka/marchew/ryż i... chyba coś mi nie wyszło. Ugotowałam zeżarły, ale ich kupsztelancje wyglądały jak apetyczne (tylko śmierdzące) karmelki latem. Czyt. pomarańczowe, ciągnące się... No ogółem mi się nie bardzo spodobały, więc wczoraj dostały ugotowane, zpaćkowane serduszka z ryżem. I tknąć tego za chiny ludowe nie chcą (serca są dla plebsu?).
Jak ja mam je nakarmić, żeby nie zbankrutować?
3. Waga.
Są dwie koteczki i jeden pan kocur, na wizycie pani je ważyła i wagę miały Samiczka nr. 1(a.k.a. Mikasa) 630g, Samiczka nr 2 (a.k.a. Sasha) 550 g i Pan Jean 500 g. Miały mieć stały dostęp do jedzenia, tak też robiłam i po tygodniu Mikasa waży 760g, Sasha 750g a Jean 650g. Czy to aby nie za dużo przypadkiem? Powinnam im ograniczyć jakoś to żarło? "Tabele wagowe" udało mi się znaleźć dla starszych kotów, o takich pchłach już chyba się nie pisze

4. Woda.
Człowieki pisują, że mleko mody kotu nie zastąpi. Tylko potwory wody tknać nie chcą, ba boją się jak ognia. Aktualnie dolewam im mleka do wody żeby tylko zabarwiło się na biało, wtedy jest ok. Ale jak sprawić, żeby wody się nie bały? Dostają ataku paniki, nawet, jak ktoś myje ręce OTL.
5. Klatka.
Mieszkanie mamy na razie kompletnie niezabezpieczone, jest wynajmowane, więc musimy zrobić to jakoś tak, żeby go przy okazji nie zniszczyć. Dlatego koty na noc i kiedy nie ma nas w domu (a nie jest to często, gdyż mój chłopak studiuje dziennie i nie ma go może 2 godziny) siedzą w klatce. Klatka duża, bo dla szynszyli (100x70x45?), ale czy mimo to, nie robię im jakiegoś skrzywienia psychicznego? Nie próbują się wydostać ani nic... Pani wet. się bardzo ten pomysł spodobał, ale słowa weterynarzy wolę przyjmować z dystansem.
To chyba na razie tyle, jakby mi się coś przypomniało, to jeszcze tu wrócę. Z góry dziękuję za przeczytanie i odpowiedzi.
ps. Jeżeli coś robię źle, to proszę, dajcie mi znać i nie denerwujcie się na mnie! Jestem tu po to, żeby im warunki życia poprawić, wzięłam je pod wpływem chwili wierząc, że dając im ciepło, jedzenie i dach nad głową ratuję im życie. Dwie koteczki szukają domku (wśród znajomych na razie, bo jak myślę o oddaniu ich do jakiegoś "Janusza z Grażyną" i niezobaczenia nigdy więcej w życiu, to mam myśli samobójcze), kocurek zostanie z nami bo tylko na jednego nas ogólnie stać. Doświadczenia nie mam z kotami żadnego...