Ktoś podrzucił mi kociaka. Włożył za furtkę i zwiał.
Kociu - kocurek na moje zupełnie niedoświadczone oko roczny - obraz nędzy i rozpaczy. Przede wszystkim niedożywiony. Nie miał sił, a ja serca żeby go tak zostawić. Szczerze mówiąc najpierw się nad nim spłakałam. Podkarmiłam go stopniowo, pomalutku. Dalej dokarmiam. Mieszka w ogrodzie pod tują, zrobiłam mu budkę taką jak tu polecacie: karton, styropian, folia i polarowy kocyk. Ogłosiłam się u znajomych i znalazł się na jutro transporterek, żeby zabrać go na oględziny do weterynarza. Nie znam się na kotach zupełnie, nigdy nie miałam z nimi do czynienia zawsze tylko psiaki. Wydaje mi się, że ma grzybice ... łysy placek na jednym boku tyle, że skóra czysta niełuszcząca się i bez strupków. Uszka też ma czyste. Szkoda mi go ogromnie.
Chyba najgorszy problem w tej kociej niespodziance to mój brak dodatkowych funduszy. Nigdy nie byłam z bezdomniakiem u weterynarza - myślicie, że da radę by przyjęli go na leczenie za darmo albo choć za połowę kosztów? Trzymajcie kciuki za kociaka, którego za fantastycznie żółte oczęta ochrzciłam Lemonkiem.

Później wstawię zdjęcia. Przy okazji szukam mu domku by miał swój kąt i własnego człowieka o nogi którego będzie mógł się ocierać z odwzajemnioną miłością.
