Za kciuki bardzo, bardzo dziękuję. Wyjazd był owocny, dużo spraw ogarnęłam
Soser...
Soser to niezwykły facet. Pani Małgosia po „suchej zaprawie” została sam na sam z problemem. Dopiero wieczorem przyznała mi się, że ze stresu dwie doby nie zmrużyła oka i miała kosmiczny roztrój żołądka. Ale dzielna z niej kobieta. Przyszła ogarniać. Poprosiłam ją, żeby o 16. podała Gamoniowi insulinę i nakarmiła go i jak da radę, żeby zmierzyła mu cukier. Gdyby miał Hi, to jakby dała radę podać mu insulinę neutralną. Soser jest spokojny, sam wystawia tyłek...
Przychodziła co cztery godziny, mierzyła cukier, modląc się, żeby mieścił się w skali, wyprowadzała na chwilkę, żeby się nie umęczył...
A Soser... Soser chyba wyczuł, jak heroiczne są działania pani Małgosi, jak wiele ją to wszystko kosztuje. I starał się ze wszystkich sił. Przez calutki dzień miał cukier bardzo zrównoważony, tak między dwieście a trzysta.
Wróciłam do domu po 22. Soser przywitał mnie w progu miną:
Jesteś już? Małgosia już wolna? Dziękibogudziękibogu...
I odleciał. Cukier prawie 500.
O 24. Hi. I zupełny odjazd. Jeszcze rano miał ponad 490 i czuł się fatalnie
Jestem pewna, że bardzo, bardzo się starał, żeby sprawić Małgosi jak najmniej zmartwień. Żeby się nie denerwowała bardziej niż się denerwuje. Wytrzymał, ile było konieczne i odpadł...