Kot mojej mamy Kleofas (niestety odszedł już w zeszłym roku) ponieważ był kotem wychodzącym miał nieograniczony dostęp do różnej zwierzyny.
Myszy i owady były na porządku dziennym niestety zdarzał się czasem i ptaszek.... Pewnego razu koto przeszedł jednak sam siebie i upolował....zaskrońca.... Zobaczyliśmy go jak idzie i niesie coś w mordce, coś co z daleka wyglądało jak kawałek linki czy gumowej dętki. Smiesznie wyglądał bo co chwilę przydeptywał to coś łapami i widać było, że ogólnie jest mu bardzo ciężko to nieść. Po bliższych oględzinach "coś" okazało się być wężem. Ponieważ zaskroniec nie wydawał się być bardzo nadgryziony odebraliśmy go Kleofasowi i wypuściliśmy na wolnośc. Caz już był najwyższy bo jeśli ktoś z Was miał do czynienia z przestraszonym zaskrońcem to wie, że stwór ten przestraszony wydziela z siebie okropny, odstraszjący smród. Prawdopodobnie jeszcze chwila a Kleofas straciłby przytomność. (my również)