Wczorajszy wieczorny telefon od ilgatto musiał oznaczać, że znowu jest jakaś bida w potrzebie. Okazało się, że znajoma Ani K. została zaatakowana przez człowiekolubnego zwierza. Zwierz domowy, proludzki, baardzo miziasty, trochę zmarznięty, potwornie głodny i brudny jak góra węgla... Uciekła? Wyrzucono ją? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że wiedziała kogo poprosić o pomoc, bo nastąpił telefon od człowieka do człowieka i ostatecznie trafiła do mojej łazienki (obydwie Anie zakocone po uszy i z zajętymi łazienkami).
A więc w rzeczonej łazience wylądowało takie oto maleńkie, chudziutkie, ważące niewiele więcej niż telefon, miauczące, mruczące i przytulaśne cudo:
Dzisiaj pędzimy do weta, zrobimy przegląd i poczynimy inne niezbędne czynności. Ania K. - kobieta czynu - już planuje sterylkę, pewnie zaatakuje Urząd Miasta
Narazie malutka będzie u mnie. Odrobaczymy się, zaszczepimy i wypuścimy panienkę na salony.
Wasia siedzi pod drzwiami toalety i niucha, ale jest raczej średnio przejęty...
Malutka natomiast miauczy i domaga się pieszczot. Dzisiaj rano wrąbała porządną porcję Animondy i chrupie RC aż się uszy i ogon trzęsą. Przespała pięknie, bez hałasów całą noc - była zmęczona i zmarznięta, więc nic dziwnego. Tylko zrzuciła sobie ręczniki do kuwety...
(kuwetkowa w 100%)
Zdjęcia nie oddają jej urody, jest w rzeczywistości jeszcze piękniejsza.
Brudna była nieziemsko... teraz już się troszkę umyła, trochę ją przetarłam gąbką, ale większość brudu wtarła w ręcznik, na którym leży
Po wszystkich zabiegach weterynaryjnych będziemy pewnie szukać jej domku, więc proszę się ustawić w kolejce